Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 listopada 2015

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Rocznica uruchomienia latarni morskiej ROZEWIE jest doskonałą okazją, aby zapoznać wszystkich z piękną opowieścią Feliksa Fenikowskiego.
Zapraszam do lektury :)

Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Gniewne morze przy Rozewskim Przylądku stało się postrachem sterników. Coraz to więcej okrętowych wraków czerniało w pianach pod urwiskami kępy. Coraz to więcej marynarzy padało ofiarą złośliwego diabła, przywiązanego do utopionej kotwicy. Najgroźniejszą zaś pułapką był wielki, granitowy głaz, wynurzający się z kotłowiska fal jak ząb kamienny, nazywany po dziś dzień mianem „Frank".
Frank - tak się ongiś zwał dobry żeglarz i bogaty kupiec z Kalmaru - utracił podczas zarazy całą swoją rodzinę z wyjątkiem najmłodszej córki, jasnowłosej Krysty, która odtąd towarzyszyła ojcu we wszystkich żeglugach po Bałtyku.
- Przynosisz mi szczęście, moja córo - mawiał brodaty kupiec. - Nigdy jeszcze tak mi się nie darzyło, jak teraz, kiedy ty jesteś przy mym boku.
Kupował jej piękne klejnoty, kute przez gdańskich złotników, kupował jej sznury złotego bursztynu.
W pięknej i strojnej Kryście kochała się cała załoga od chłopca okrętowego aż do sternika. Co wieczora zasłuchiwali się w jej dźwięczny i tęskny śpiew, dochodzący z szyperskiej kajuty:

Wielka Niedźwiedzico, ty gwieździstooka, 
nie kryj się za chmury, jeno świeć z wysoka. 
Jeno świeć z wysoka i sprzyjaj w tej drodze 
przez morskie kipiele ojcu i załodze...

Sprzyjały też Frankowi gwiazdy i wiatry, jakby zaklęte pieśnią jego córy. Mewy siadały na masztach i rejach, by posłuchać śpiewu jasnowłosej Szwedki. Morświny wynurzały się z wody i ciągnęły orszakiem wokół korabia, a stary Frank gładził siwiejącą brodę i powtarzał wesoło:
- Miłuje cię morze, córko moja. Pókiś ty na pokładzie, nic nam nie grozi.
Za wcześnie się cieszył. Nadeszły bowiem jesienne sztormy. Kusy Purtk znów szarpać się począł w podwodnym więzieniu, rycząc i budząc grzywiaste fale.
Okręty chroniły się w przystaniach, omijały gniewne wody pod Rozewiem, ale szwedzki kupiec, dumy w to, że córka szczęście mu przynosi, puścił się w nową podróż.
- Co mi tam sztormy i wiatry - śmiał się, kiedy gdańszczanie ostrzegali go, by pozostał w porcie. - Co mi tam wszystkie diabły morskie zrobią? Córka moja jest ze mną, a przy niej najgroźniejsza burza mi niestraszna.
I nie zwlekając kazał żeglarzom podnieść kotwicę. Wypłynęli na morze, minęli czub Helu. Okręt pod wydętymi żaglami dążył ku Kołobrzegowi.
Zapadła noc. W kajucie zapalono latarnię, a Frank, pochylony nad mapą, poprosił Krystę, by jak co dzień zaśpiewała mu którąś ze swych pieśni. Posłuszna córka posłuchała ojcowskiej prośby.
Zaczęła nucić:
 
Wielka Niedźwiedzico, okrętników matko, 
świeć z mrocznego nieba -żeglującym statkom. 
Świeć z mrocznego nieba, gwiezdnooka pani, 
korab ojca mego prowadź do przystani.

Zasłuchał się w piosenkę sternik okrętu. Zadumał się, rozmarzył. Nie spostrzegł, że czarny obłok zakrył gwiazdę przewodnią. Nie spostrzegł, że Bałtyk poczyna podnosić grzbiet, jeżyć pienistą grzywę. Nie spostrzegł grożącego niebezpieczeństwa i zamyślony sterował na oślep przed siebie.
Nagle jęknęły wręgi. Trzasnęła burta rozdarta granitowym kłem głazu. Zachybotał okręt, zadarł dziób wysoko w górę i począł tonąć. Woda z szumem wdarła się do ładowni i kajuty, zalała pokład. W ciemności rozległy się przerażone krzyki:
-  Giniemy!
-  Córo moja, gdzieżeś jest?
-  Ojcze, ojcze...
-  Ratujcie!
Huk kipieli zagłuszył wołania. Zamknęła się wzburzona toń nad czubkami masztów Frankowego korabia. Na dno poszli okrętnicy. Z całej załogi ocalała jedynie jasnowłosa Krysta, którą fale wyrzuciły na rozewski brzeg.
Dziewczyna wspięła się na urwisko. Z wodorostami w rozplecionych włosach i fałdach wilgotnej sukni poczęła drżącymi rękami zbierać gałęzie i chrust. Ułożyła stos, by ojcu i żeglarzom, jeśli uczepieni szczątków rei i masztu walczą tam w ciemnościach z grzywaczami, wskazać drogę do lądu. Ale nie miała krzesiwa i hubki, aby rozpalić ogień, wołała więc wyciągając białe ramiona ku gniewnemu morzu:
-  Ojcze, ojcze!...
Nie doczekała się odpowiedzi. Stary Frank razem ze swymi towarzyszami znalazł już grób na morskim dnie. Ale z checzy przy Lisim Jarze przyszedł, zwabiony nawoływaniami, młody rybak imieniem Fabisz. Zobaczył jasnowłosą, rozszlochaną dziewczynę, pomógł jej podpalić stos. Podszedł do niej, wysłuchał jej opowieści o rozbiciu, spierzchniętą dłonią otarł łzy toczące się z jej oczu.
- Nie płacz, miła - szepnął. - Chodź do mojej chaty. Nie zabraknie ci w niej niczego. Odpoczniesz, uspokoisz się, a jeśli zechcesz, będziesz mogła pozostać ze mną na zawsze.
Tak się też stało. Jasnowłosa Szwedka poślubiła kaszubskiego rybaka i została na Rozewskiej Kępie. I co nocy rozpalała na stromym urwisku ogień, aby czerwone jego płomienie, widoczne daleko na morzu, uchroniły zbłąkanych żeglarzy i rybaków od losu jej ojca, którego imieniem nazwany został ostry głaz, sterczący z białych pian.
Kiedy umarła, czynili to samo jej synowie i wnukowie, a kusy Purtk pienił się i zgrzytał na dnie, wściekły, że złość jego jest bezsilna.
 
 

piątek, 16 października 2015

MORSKA ORTOGRAFIA - STANISŁAW LEM "Dyktanda czyli...."

Oj dawno mnie tu nie było :(

Złośliwość przedmiotów martwych odsunęła mnie od blogowania. Ale mam już nowy sprzęt i wracam do Was :)

Dzisiaj zaprezentuję Wam coś, co mnie bardzo zaciekawiło.
Pewnej soboty zadzwonił domofon. Przyszła mama mojej byłej uczennicy. Nie chciała wejść do domu, tylko w drzwiach podała mi książkę, mówiąc, że może przyda się w pracy. Podziękowałam i jeszcze wtedy nie wiedziałam, że taka perełka mi się trafiła :)

Patrzę na nazwisko autora: STANISŁAW LEM. Myślę: Ten STANISŁAW LEM?  
Czytam tytuł: DYKTANDA, CZYLI... Zaglądam dalej, a tam: "Dyktanda czyli... w jaki sposób wujek Staszek wówczas Michasia - dziś Michała - uczył pisać bez błędów."

Hmmm. Zgłębiłam temat i okazało się, że TEN Stanisław Lem podczas letnich wakacji codziennie "męczył" dyktandami siostrzeńca swojej żony - Michała Zycha. Było to w roku 1970. Po raz pierwszy przedrukowano dyktanda w 2001 roku. Książeczka zawiera zbiór świetnych tekstów naszpikowanych trudnościami ortograficznymi. Dyktanda są czasami absurdalne, ale w tym cały ich urok. Książkę zdobią zdjęcia rękopisów Michała Zycha.  
Wielką radochę miałam, gdy odkryłam, że w zbiorze znajdują się również teksty o treściach marynistycznych. 



Nie jestem egoistką i dlatego chętnie się nimi z Wami podzielę. Dzisiaj trzy takie teksty:

1. Gdy kapitan udusił się kluskami, okręt wpadł na rafę koralową i utonął. Robinson Kruzoe, jedyny ocalały pasażer, dopłynął żabką do brzegu, na którym dostrzegł szczupłą kozę. Zbliżywszy się do kozy, rzekł: "Witam waszmość Panią, zdaje się, że jesteśmy na wyspie bezludnej."  Uniósłszy kaprawe źrenice i beknąwszy, koza kłusem oddaliła się w kierunku skalnych rumowisk. "Jakaś małomówna" - pomyślał Robinson. Prąd morski wyrzucał tymczasem na plażę kuferki marynarzy. Przepatrzywszy ten dobytek, Robinson znalazł zatłuszczoną talię kart, worek dukatów, róg z prochem, muszkiet, dwa kandelabry, sztuczną szczękę bosmana, prymkę tytoniu, dratwę, Biblię jako też przygarść selerów. Tymczasem powiała świeża morska bryza. Trup kapitana, majestatycznie opuchły, krążył u brzegu, wywalając na Robinsona szczarniały jęzor. Rekiny, spróbowawszy go, wypluły niestrawne kąski i odpłynęły podrzucane czkawką.

2. Żeglarstwem interesuję się od dziecka. Bierze się to stąd, że gdy miałem dwa lata, zabrała mnie powódź w kołysce. Cierpiałem głód, lecz żaby dzieliły się ze mną każdą padliną, a gdy wróciłem do domu, wymyśliłem naukę o pływaniu w cebrze. Stąd pochodzi cybernetyka. Jako masztu używałem tyczki, a jako żagla prześcieradła. Następnie przesiadłem się z cebra na szafę, którą przerobiłem w szalupę. Pływam zwykle z miechem kowalskim, który przeciwdziała ciszy morskiej. Na wodzie żywię się zwykle tym co ukradnę w przybrzeżnych miasteczkach nocą. Żab nie jem ze względu na sentyment, jaki dla nich żywię. Od czasu do czasu dostaję jakiś wyrok i muszę wtedy porzucić żeglugę. Wróciwszy z kryminału na pokład, odcumowuję i wypływam w siną dal.



3. Dziś stojąc na dziobie, zobaczyłem zwierzę kształtu mrówkojada, które wysunęło długi język i usiłowało polizać nim kawałek drzewa. Poszedłem więc na rufę, ale tam znów roiło się od ostryg. Te ślimaki połykane są żywcem i zdychają oddarte od skorup w ciemnej jamie żołądka. Nikt nie może być od nich bardziej pożarty żywcem i niczego się tak nie boją jak cytryny. Kapitanowi oczy wyszły na wierzch, spurpurowiał, nagle poderwał się, przeleciał w powietrzu parę kroków i opadł.


No i jak? Podobało się? Kolejna porcja morskiej ortografii autorstwa Stanisława Lema już niebawem.

Pani Dorocie Ch., mamie Ali, bardzo dziękuję za miły podarunek :)







niedziela, 1 lutego 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - KARINA KOŃCZEWSKA "DROGA DO MARYNARZA"

Witajcie Kochani.
Trochę Was zaniedbałam ostatnio.
Tęskniliście?
Mam nadzieję, że choć troszeczkę... ;)

Ale już jestem i nadrabiam zaległości. Ostatnie dni to była jazda bez trzymanki: choroba, wyprawienie męża w morze, wystawianie ocen, rady, zebrania, podsumowania, sprawozdania i inne różności.
Uporałam się z tym i teraz mogę oddać się blogowaniu i lenistwu ;)

Choroba, choć nieprzyjemna, ma to do siebie, że jak dochodzimy do siebie, możemy oddać się lekturze. Tak też zrobiłam ostatnio. 
Jednym tchem przeczytałam książkę Kariny Kończewskiej "Droga do marynarza".



Nie miałam okazji poznać Kariny osobiście. Znamy się z FB, gdzie Karina występuje pod intrygującą nazwą TAKA JA MARYNARZA. Od kilku miesięcy lajkujemy sobie zdjęcia, czasami wymieniamy się komentarzami. Zaintrygowała mnie bardzo jej historia, czułam, że musi to być wyjątkowa osoba i po przeczytaniu książki wiem, że się nie myliłam.

Tytułowa droga do marynarza to opis przeżyć Kariny, jej zmagania z chorobą i istne piekło, przez które musiała przejść, by w końcu na swojej drodze spotkać marynarza Piotra - miłość swojego życia.

Ale od początku.
W wieku trzynastu lat Karina doznała kontuzji podczas rozgrywanego meczu koszykówki. Sprawna, wysportowana dziewczyna nie wiedziała jeszcze czym zakończy się dla niej uderzenie piłką w udo.
Narastający ból, utykanie zmusiły Karinę do wizyty u lekarza. I tu zaczyna się pasmo pomyłek i niedopatrzeń i wręcz znieczulicy medyków. Aż trudno uwierzyć, że przez blisko dwadzieścia lat cierpień, tak niewielu lekarzy z powołaniem stanęło na drodze autorki. 
Nie wiem skąd Ona wzięła tyle siły na walkę z tym potwornym bólem, który nie mijał latami. Dużo by o tym pisać, to trzeba przeczytać. Karina przeszła ponad trzydzieści operacji, trzy razy obudziła się na stole operacyjnym, przeżyła śmierć kliniczną i... nie poddała się. Uratowała życie, uratowała nogę. 
Czapki z głów! Pokłon i wielki szacunek.
Niejednokrotnie miałam łzy w oczach czytając słowa Kariny. Ludzki rozum nie jest w stanie zrozumieć, jak można poradzić sobie w tak ciężkich chwilach.

Na początku książki autorka umieściła cytat, słowa ojca Pio: "Im większe są cierpienia, tym większa jest miłość, jaką cię bóg obdarza". 
I jest to prawda. Karina pięknie pisze o miłości i oddaniu rodziny, tej bliższej i dalszej. To cudowne, że w tych ciężkich chwilach wszyscy tak bardzo jej pomagali. Szczególnie ciepłe słowa opisują Jej kontakt z babcią. Dla mnie to szczególnie ważne, bo moja babcia też była wyjątkową osobą. 
Cierpienia Kariny zostały wynagrodzone jeszcze jedną wielką miłością - miłością Piotra. Piękne to uczucie, pięknie opisane. Piotr jest marynarzem, więc nie będzie im łatwo, ale w miłości siła. Życzę im wiele szczęścia, oboje na nie zasługują. 
Osobiście mogę tylko potwierdzić, że życie z marynarzem jest wspaniałe, pomimo rozłąki i  tęsknoty. Przychodzi dzień powrotu i zapomina się o wszystkich samotnych dniach. 

Na końcu książki znajdziecie zdjęcia pochodzące z prywatnego archiwum autorki. Przejmujące zdjęcia! Po ich obejrzeniu, jeszcze bardziej wzrasta szacunek i uznanie dla Kariny.

Bardzo zachęcam Was do przeczytania książki Kariny Kończewskiej. Dostaniecie mega kopa. Uwierzycie, że można przezwyciężyć wszystko. Życie stanie się łatwiejsze. 
Karino, dziękuję!

AUTOR: Karina Kończewska
TYTUŁ: Droga do marynarza
WYDAWNICTWO: WFW SC Warszawa 2014
ISBN:  978-83-8011-655-9




 

niedziela, 11 stycznia 2015

TO TRZEBA PRZECZYTAĆ - Ernest Hemingway "Stary człowiek i morze"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ SIÓDMY

Kończy się tydzień wyzwania, w którym wzięłam udział. Podejrzewam, że gdyby nie wyzwanie, dużo czasu potrzebowałabym, aby zaprezentować Wam  książki, które  przybliżają tematykę marynistyczną.
Wisienką na torcie miała być książka Kariny Kończewskiej "Droga do marynarza". Niestety, dostawa się przedłużyła i nie otrzymałam jej na czas. Jak tylko do mnie dotrze, przeczytam ją i czym prędzej napiszę recenzję.

Tymczasem tydzień wyzwania zakończę książką, którą powinien przeczytać KAŻDY. Chodzi tu o opowiadanie E. Hemingwaya "Stary człowiek i morze".



Przejmująca i wzruszająca opowieść o starym rybaku Santiago sprawia, że chce się analizować każde zdanie tekstu. 

W kubańskim porcie mieszka wdowiec, który każdego dnia wypływa na połów. Poznajemy go w dniach niezbyt dla niego szczęśliwych. Mija osiemdziesiąt dni, a rybak nie złowił ani jednej ryby. Nie traci jednak nadziei. Wypływa daleko w morze i w końcu udaje mu się złowić potężnego marlina.  Ryba jest tak wielka, że mężczyzna nie ma tyle siły, aby włożyć ją na pokład. Przywiązuje zdobycz do burty i w taki sposób chce ją przetransportować do portu. Przeszkadzają mu w tym rekiny, które wyczuły krew i kęs po kęsie pozbywają rybaka zdobyczy.
Jak to się skończy?
Przeczytajcie?

Niby zwykła opowieść: stary rybak; codzienna praca; codzienne rytuały (kubek tranu z wątroby rekina, jaja żółwi); morze, które bywa piękne i okrutne, ale to tak musi być, nie ma w tym nic dziwnego.
A jednak jest w tej opowieści coś pięknego.  Stary rybak nie poddaje się, walczy ze swoimi słabościami, ze zmęczeniem, z ranami, omdleniami. Rozmawia sam ze sobą, aby dodać sobie otuchy. Walczy do końca. Mówi: "Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać". 
I to jest właśnie piękne. Niech będzie puentą tego tygodniowego wyzwania.

Opowiadanie powstało w 1951 roku, rok później zostało opublikowane. Uważa się, że miało ono duży wpływ na zdobycie przez Hemingwaya Literackiej Nagrody Nobla. Pierwowzorem postaci Santiago jest Gregorio Fuentes (1897-2002). Pisałam o nim przy okazji recenzji książki Krzysztofa Baranowskiego "Bujanie w morskiej pianie", o czy możecie przeczytać TUTAJ

Na zakończenie chciałabym podziękować Ilonie, autorce strony KREATYWNYM OKIEM, za wyzwanie. Wiele tytułów znalazło się w notatniku pod hasłem: do przeczytania. Dzięki wyzwaniu namierzyłam wiele ciekawych blogów, które będę odwiedzać regularnie. Dzięki, Ilona :)


sobota, 10 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - NIESAMOWITE PRZEKROJE "STATKI I OKRĘTY"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ SZÓSTY

Dzisiejsza propozycja będzie idealna dla chłopców - małych i dużych. 


Książka o niesamowitych przekrojach statków i okrętów pozwala poznać budowę łodzi począwszy od dżonki chińskiej,  skończywszy na lotniskowcu.

Z książki dowiecie się, gdzie przechowywano beczki z solonym mięsem na dawnym galeonie, gdzie znajduje się magazyn amunicji na lotniskowcu lub gdzie rybacy muszą się udać, aby wziąć prysznic.



Książka jest bogato ilustrowana, a każdy element opisywanego okrętu dokładnie przedstawiony.
Na końcu  umieszczono kalendarium budowy statków i okrętów oraz mały słowniczek terminów związanych z ich budową.





Mimo, że jestem dziewczyną, lubię zaglądać do tej książki. W obrazowy sposób pokazuje jak wygląda statek i pozwala sobie wyobrazić jak wyglądało kiedyś i jak wygląda teraz życie na okręcie.

Książkę wydano w 1995 roku. Trudno ją dostać w księgarniach, ale często jest dostępna na allegro lub w internetowych antykwariatach. 
Polecam, warto ją mieć na półce.

piątek, 9 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - Ma Pilar Amaya "Morze obfitości"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ PIĄTY

Kolejny dzień wyzwania to i kolejna książka. Dzisiejsza propozycja jest troszkę inna. Nie jest to ksiązka do czytania czy ogladania. 
To książka, której zadaniem jest wzbogacanie wyobraźni dziecka poprzez wykonywania najróżniejszych prac plastycznych.



Wszystkie prace związane są oczywiście tematycznie związane z morzem. 








































Każdej propozycji towarzyszy dokładna instrukcja ze zdjęciami.

Książka była inspiracją do naszego rodzinnego malowania palcami. Pisałam o tym TUTAJ.

Prace są atrakcyjne, a jednocześnie nie wymagają od dziecka wielkiego wysiłku.  Poza tym materiały, które są potrzebne do wykonania prac, są dostępne właściwie w każdym domu. 
Kolejnym atutem książki jest jej cena. W księgarni internetowej taniaksiazka.pl kosztuje ona tylko 3,90.

Myślę, że książka może być niezłą inspiracją do zabaw plastycznych w domu, przedszkolu czy szkole.

czwartek, 8 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - Tomasz Sobieszczański "Tankowcem na ryby"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ CZWARTY

Kolejny dzień wyzwania. 
Chcę Was dziś zachęcić do przeczytania książki, która u mnie czekała na swoją kolej ładnych kilka lat. 


Zakupiłam ją po spotkaniu z  Tomaszem Sobieszczańskim. Kapitan kilkakrotnie być gościem w naszej szkole. Dał się poznać jako niesamowity gawędziarz. Słuchało się go z otwartą buzią. Dlatego też postanowiłam zakupić chociaż jedną jedną książkę. Trudno mi powiedzieć dlaczego wybór padł akurat na "Tankowcem na ryby".


Książka wylądowała na półce i jakoś mnie do niej nie ciągnęło. Obejrzałam zdjęcia w środku, wszystkie ładne, ale nie przemawiały do mnie. 
Co innego żegluga, nieznane lądy, przygody pod żaglami - takie opowieści do tej pory uwielbiałam. Tutaj widzę dużo zdjęć statków - tankowców, statków do połowu ryb. Myślałam sobie: "Co też może być ciekawego w takiej codziennej pracy na statku". Tym bardziej, że trochę o niej słyszałam z opowieści męża. 

Kilka tygodni temu okazało się jak bardzo się myliłam. Książkę przeczytałam jednym tchem. Kapitan Sobieszczański pisze w sposób tak ujmujący, że z niecierpliwością czekałam na kolejne wydarzenia. Uda im się przekazać paliwo w okolicach Kamczatki czy nie? Czy rosyjski inspektor okaże się dobrym człowiekiem? Czy zarozumiały współpracownik kapitana zrozumie w końcu, że postępuje źle?



To wszystko bardzo mnie wciągnęło. 
Aby Was nie zamęczać powiem tylko, że po długim okresie dowodzenia na statkach rybackich, kapitan Lobo dostał propozycję pracy w koreańskiej firmie. Został człowiekiem, który na tankowcu miał być odpowiedzialny za sprawne i bezpieczne przekazanie paliwa mniejszym jednostkom.
Książka opisuję tę pracę. Praca to ciężka, w ekstremalnych warunkach, podczas ujemnych temperatur,w okolicach nie zawsze przyjaznych politycznie. 
Naprawdę warto przeczytać i spojrzeć od środka na ciężką pracę marynarzy. 

Ujęło mnie w książce coś jeszcze. Kapitan pięknie pisze o swojej żonie. Nazywa ją Fregatą. Cudnie, prawda? Wątków osobistych nie ma tam dużo, ale jak już się pojawiają to są bardzo subtelne i przepełnione tęsknotą i miłością.

Zresztą samo wprowadzenie do książki jest interesujące:

Żeby zrozumieć Morze, czasem trzeba zapomnieć gdzie ląd, gdzie kobieta;
Trzeba zagłębić się w jego toń myślami, duszą całą, zatracić się w pracy;
Walczyć z nim bez buty i ulegać mu w pokorze, gdy się zbyt sroży.
Ukochanej Żonie mojej, Fregacie,
Z podziękowaniem za miłość,
Wierność i wytrwałość,
I zrozumienie
LOBO.

Aż żałuję, że tak długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki. Wiem też jedno: przeczytam wszystkie książki KAPITANA LOBO.

AUTOR: Tomasz Sobieszczański
TYTUŁ: Tankowcem na ryby
WYDAWCA: Public Relations Studio Gdańsk 2003
ISBN 83-916070-1-1





środa, 7 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - Hanna Zdzitowiecka "Bursztynowe baśnie"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ TRZECI

Wyzwania książkowego ciąg dalszy. Do udziału w projekcie zmotywowała mnie strona Kreatywnym okiem.


Dziś proponuję Wam książkę Hanny Zdzitowieckiej "Bursztynowe baśnie". 



Jest to lektura, która wprowadza czytelnika w magiczny świat legend i baśni związanych z rejonem nadmorskim. 

Dowiecie się z nich skąd wziął się mikołajek nadmorski, jaka jest historia Juraty i dlaczego Bałtyk jest słony. 
Przeczytacie o zatopionym mieście i naszyjniku z kropli rosy. To tylko niektóre z baśni.



Zdaję sobie sprawę, że dla współczesnych dzieci książka może być niezbyt atrakcyjna. Nie jest tak pięknie wydana, jak te, które spotykamy w księgarniach. 
Tematyka opowieści dostosowana jest dla dzieci w wieku szkolnym.
Wydanie wzbogacają ilustracje Joanny Rybickiej. 



Niestety, książka jest raczej niedostępna w księgarniach. Czasami można nabyć ją na allegro lub w antykwariatach.

Wszystkim pragnącym przybliżyć sobie twórczość Hanny Zdzitowieckiej polecam odwiedzanie mojego bloga ;) 
W zakładce EDUKACJA znajdziecie treść  kilku legend.
Możecie też kliknąć poniżej:

Wkrótce kolejne teksty baśni. 

Zapraszam :)

Autor: Hanna Zdzitowiecka
Tytuł: Bursztynowe baśnie
Wydawnictwo Morskie Gdańsk 1972

wtorek, 6 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - Wojtek Kmita "Cztery lata na huśtawce"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ DRUGI

Dziś kolejny dzień wyzwania TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ. 

Moja dzisiejsza propozycja to książka Wojtka Kmity „Cztery lata na huśtawce”.  


      
Tak sobie myślę, że to fajnie, że wśród nas są ludzie pozytywnie nakręceni. Bez nich świat byłby nudny i pewnie nie powstałyby takie książki, jak „Cztery lata na huśtawce”.

Wojtek Kmita to pasjonat żeglarstwa. Razem ze swoją żoną Małgosią postanowili wybudować jacht i opłynąć nim świat. Zaczęli w latach osiemdziesiątych, gdzie ciężko było o materiały, ale im się udało. Po dziesięciu latach ciężkiej pracy jacht został zbudowany. Nazwali go TEMI, bo był zbudowany „temi ręcami”. 



Wyruszyli w 1993 roku. Cztery lata pływali po morzach i oceanach. Pracowali w portach, aby mieć gotówkę na dalsze żeglowanie. Odwiedzali mało znane wysepki i  tam poznawali zwyczaje ludzi. Na niektórych zatrzymywali się na dłużej, inne (w ich odczuciu mniej atrakcyjne) opuszczali po pobieżnym zwiedzaniu.

Co mnie urzekło w tej lekturze? 

Przede wszystkim szeroko rozumiana WOLNOŚĆ, życie bez ograniczeń.  Małgosia i Wojtek byli panami swojego życia. Nie ograniczały ich obowiązki dnia codziennego – rachunki, telefony, sterty spraw do załatwienia. Oni sami wyznaczali sobie rytm dnia. Nie można powiedzieć, że żyli sobie beztrosko. Musieli przecież dbać o jacht, myśleć o tym, aby starczyło wody pitnej i jedzenia na dalszą część rejsu. Ale to wszystko w opowieści Wojtka jest tak proste, że chciałoby się rzucić wszystko i w taki rejs bez ograniczeń wyruszyć. 



Książka jest mi bliska jeszcze z jednego powodu. Małgosia to moja koleżanka – pracowałyśmy w jednej szkole. Nie pamiętam momentu, kiedy wyruszali. Byłam wtedy na urlopie wychowawczym i moja głowa zajęta była innymi sprawami. Pamiętam ich powrót. Gdańsk obchodził wówczas swoje 1000-lecie.
Małgosia zorganizowała w szkole spotkanie z uczniami i długo opowiadała o swojej wyprawie. Potem ja zmieniłam szkołę i nasze drogi się rozeszły. Nie wiem, co dzieje się teraz z Wojtkiem i Małgosią, czy nadal żeglują? 

W sieci przeczytałam kiedyś wywiad Wojtka dla jakiegoś portalu. Mówił w nim, że po powrocie bardzo ciężko było przestawić mu się na życie na lądzie. Małgosia już po kilku dniach była gotowa do zejścia z jachtu, on potrzebował więcej czasu i jeszcze przez dwa miesiące mieszkał na łodzi.
Te słowa tylko potwierdzają umiłowanie autora do żeglugi i życia na morzu. Ten jego zachwyt nad taką formą spędzania czasu widać było na każdej stronie książki.



Przez cztery lata żeglowania para odwiedziła m.in.: Maderę, Wyspy Kanaryjskie, Małe Antyle, Wyspy Dziewicze, Wyspy Bahama, Florydę, Panamę, Markizy, Wyspy Towarzystwa, Wyspy Cooka, Samoa Zachodnie, Królestwo Tonga, Nową Zelandię, Australię, Mauritius, RPA, Wyspę św. Heleny, Azory.
Robi wrażenie prawda?



Wielkim atutem książki jest sposób opisania wyprawy. Brak w nim specjalistycznego słownictwa, za co autor przeprosił kolegów żeglarzy. W ten sposób Wojtek sprawił, że książka trafia do zwykłego szczura lądowego, który o żeglarstwie ma małe pojęcie.

Lektura została wzbogacona o zdjęcia z rejsu, które pokazują jak naprawdę wyglądały opisywane przeżycia. 

Mimo, że książka została wydana w 2002 roku, nadal można ją nabyć w niektórych księgarniach internetowych. Szczerze zachęcam Was do zapoznania się z tą lekturą. Chociaż na kilka chwil przeniesiecie się w inny świat i być może zapragniecie tak, jak ja, oderwać się od rzeczywistości.

AUTOR: Wojtek Kmita
Tytuł: Cztery lata na huśtawce
Wydawnictwo:  KEMOT
ISBN 83-917118-0-3
Cena: ok. 25 zł



poniedziałek, 5 stycznia 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - HISTORIA CIĘ WZYWA "PODRÓŻE MORSKIE"

TYDZIEŃ Z KSIĄŻKĄ - DZIEŃ PIERWSZY

Biorę udział w wyzwaniu, którego autorem jest KREATYWNYM OKIEM. W ciągu najbliższego tygodnia będę prezentować Wam książki marynistyczne i zachęcać do ich przeczytania.

Jako pierwsza idzie na warsztat książka z serii HISTORIA CIĘ WZYWA. 
"Podróże morskie" to przykład lektury, która pozwala zajrzeć w głąb dziejów.



Jesteś nie tylko czytelnikiem, ale i uczestnikiem wydarzeń. Wyobraź sobie, że przenosisz się w czasie do roku 1593 i nagle stajesz się kapitanem, który ma poprowadzić flotę królewską do Indii. Musisz zebrać załogę, zaprowiantować statek i sprawić, aby cała ekspedycja dotarła szczęśliwie do portu Goa. Tam zakupisz cenne przyprawy i przewieziesz je królowi.
Jesteś gotowy na takie wyzwanie?
To zaczynamy wyprawę.

Ale zanim wyruszymy musisz dokładnie poznać trasę rejsu. Wskazówki, które znajdziesz obok mapy pozwolą Ci bezpiecznie dotrzeć do celu.



Teraz czas na przygotowania do podróży. Musisz wybrać oficerów, którzy pomogą Ci w wyprawie. Oni też muszą zatrudnić doświadczonych żeglarzy, marynarzy oraz chłopców okrętowych. Pamiętaj o żywności, wodzie i winie. Twoim statkiem popłyną również pasażerowie - znajdź dla nich miejsce.

Jeżeli nie wiesz jeszcze czym zajmują się poszczególni członkowie załogi, kolejny rozdział książki Ci w tym pomoże.  

Jesteś kapitanem statku, musisz znać wszystkie jego zakamarki. Kapitan musi wiedzieć czyje kajuty znajdują się na kolejnych pokładach, gdzie śpią pasażerowie, a gdzie przetrzymuje się żywność.



Twój statek świadczy o Tobie, musisz zadbać o porządek na okręcie. Nie zrobisz tego sam, pomogą Ci marynarze. Każdy na statku ma swój przydział obowiązków: żaglomistrz naprawia żagle, ogniomistrz dba o amunicję. Ty jedynie udzielasz jedynie cennych wskazówek, które sprawią, że ich praca będzie przebiegała sprawnie i bezpiecznie.

Kolejne karty książki powiedzą Ci, co to nawigacja. Dzięki tej wiedzy nie zabłądzisz, dotrzesz do celu. Poznasz też wszystkie tajniki żeglowania: poznasz budowę swojego okrętu, nazwy żagli i poszczególnych elementów masztu. 

Pamiętaj, będąc kapitanem jesteś odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich znajdujących się na okręcie. Uważaj na buntowników i korsarzy. Nasza księga podpowie Ci jak sobie z nimi radzić. Dowiesz się z niej także jak zachować się podczas sztormu.



No i w końcu dotarłeś do celu. Masz teraz kilka tygodni, aby rozładować statek i przygotować go do drogi powrotnej. Napraw wszystko co szwankuje, pomogą Ci w tym Twoi ludzie. Ty zajmij się sprzedażą towaru i zakupem przypraw dla króla.

W taki oto sposób dotarliśmy na ostatnie strony książki. Tu znajduje się kalendarium, mówiące o najważniejszych żeglarskich wydarzeniach XV i XVI wieku oraz słowniczek najważniejszych morskich pojęć.





Podsumowując, muszę stwierdzić, że książka zainteresuje nie tylko dzieci, ale i dorosłych. W bardzo obrazowy sposób przybliża czytelnikowi żeglugę sprzed wieków. Dużym atutem książki są barwne ilustracje. Myślę, że to świetna pozycja nie tylko dla chłopców. 
Szczerze polecam!

HISTORIA CIĘ WZYWA - PODRÓŻE MORSKIE
Wydawnictwo: Papilon Publicat S.A.
ISBN 978-83-245-6688-4
Cena: ok. 15 zł