Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morskie opowieści. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą morskie opowieści. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 listopada 2015

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Rocznica uruchomienia latarni morskiej ROZEWIE jest doskonałą okazją, aby zapoznać wszystkich z piękną opowieścią Feliksa Fenikowskiego.
Zapraszam do lektury :)

Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Gniewne morze przy Rozewskim Przylądku stało się postrachem sterników. Coraz to więcej okrętowych wraków czerniało w pianach pod urwiskami kępy. Coraz to więcej marynarzy padało ofiarą złośliwego diabła, przywiązanego do utopionej kotwicy. Najgroźniejszą zaś pułapką był wielki, granitowy głaz, wynurzający się z kotłowiska fal jak ząb kamienny, nazywany po dziś dzień mianem „Frank".
Frank - tak się ongiś zwał dobry żeglarz i bogaty kupiec z Kalmaru - utracił podczas zarazy całą swoją rodzinę z wyjątkiem najmłodszej córki, jasnowłosej Krysty, która odtąd towarzyszyła ojcu we wszystkich żeglugach po Bałtyku.
- Przynosisz mi szczęście, moja córo - mawiał brodaty kupiec. - Nigdy jeszcze tak mi się nie darzyło, jak teraz, kiedy ty jesteś przy mym boku.
Kupował jej piękne klejnoty, kute przez gdańskich złotników, kupował jej sznury złotego bursztynu.
W pięknej i strojnej Kryście kochała się cała załoga od chłopca okrętowego aż do sternika. Co wieczora zasłuchiwali się w jej dźwięczny i tęskny śpiew, dochodzący z szyperskiej kajuty:

Wielka Niedźwiedzico, ty gwieździstooka, 
nie kryj się za chmury, jeno świeć z wysoka. 
Jeno świeć z wysoka i sprzyjaj w tej drodze 
przez morskie kipiele ojcu i załodze...

Sprzyjały też Frankowi gwiazdy i wiatry, jakby zaklęte pieśnią jego córy. Mewy siadały na masztach i rejach, by posłuchać śpiewu jasnowłosej Szwedki. Morświny wynurzały się z wody i ciągnęły orszakiem wokół korabia, a stary Frank gładził siwiejącą brodę i powtarzał wesoło:
- Miłuje cię morze, córko moja. Pókiś ty na pokładzie, nic nam nie grozi.
Za wcześnie się cieszył. Nadeszły bowiem jesienne sztormy. Kusy Purtk znów szarpać się począł w podwodnym więzieniu, rycząc i budząc grzywiaste fale.
Okręty chroniły się w przystaniach, omijały gniewne wody pod Rozewiem, ale szwedzki kupiec, dumy w to, że córka szczęście mu przynosi, puścił się w nową podróż.
- Co mi tam sztormy i wiatry - śmiał się, kiedy gdańszczanie ostrzegali go, by pozostał w porcie. - Co mi tam wszystkie diabły morskie zrobią? Córka moja jest ze mną, a przy niej najgroźniejsza burza mi niestraszna.
I nie zwlekając kazał żeglarzom podnieść kotwicę. Wypłynęli na morze, minęli czub Helu. Okręt pod wydętymi żaglami dążył ku Kołobrzegowi.
Zapadła noc. W kajucie zapalono latarnię, a Frank, pochylony nad mapą, poprosił Krystę, by jak co dzień zaśpiewała mu którąś ze swych pieśni. Posłuszna córka posłuchała ojcowskiej prośby.
Zaczęła nucić:
 
Wielka Niedźwiedzico, okrętników matko, 
świeć z mrocznego nieba -żeglującym statkom. 
Świeć z mrocznego nieba, gwiezdnooka pani, 
korab ojca mego prowadź do przystani.

Zasłuchał się w piosenkę sternik okrętu. Zadumał się, rozmarzył. Nie spostrzegł, że czarny obłok zakrył gwiazdę przewodnią. Nie spostrzegł, że Bałtyk poczyna podnosić grzbiet, jeżyć pienistą grzywę. Nie spostrzegł grożącego niebezpieczeństwa i zamyślony sterował na oślep przed siebie.
Nagle jęknęły wręgi. Trzasnęła burta rozdarta granitowym kłem głazu. Zachybotał okręt, zadarł dziób wysoko w górę i począł tonąć. Woda z szumem wdarła się do ładowni i kajuty, zalała pokład. W ciemności rozległy się przerażone krzyki:
-  Giniemy!
-  Córo moja, gdzieżeś jest?
-  Ojcze, ojcze...
-  Ratujcie!
Huk kipieli zagłuszył wołania. Zamknęła się wzburzona toń nad czubkami masztów Frankowego korabia. Na dno poszli okrętnicy. Z całej załogi ocalała jedynie jasnowłosa Krysta, którą fale wyrzuciły na rozewski brzeg.
Dziewczyna wspięła się na urwisko. Z wodorostami w rozplecionych włosach i fałdach wilgotnej sukni poczęła drżącymi rękami zbierać gałęzie i chrust. Ułożyła stos, by ojcu i żeglarzom, jeśli uczepieni szczątków rei i masztu walczą tam w ciemnościach z grzywaczami, wskazać drogę do lądu. Ale nie miała krzesiwa i hubki, aby rozpalić ogień, wołała więc wyciągając białe ramiona ku gniewnemu morzu:
-  Ojcze, ojcze!...
Nie doczekała się odpowiedzi. Stary Frank razem ze swymi towarzyszami znalazł już grób na morskim dnie. Ale z checzy przy Lisim Jarze przyszedł, zwabiony nawoływaniami, młody rybak imieniem Fabisz. Zobaczył jasnowłosą, rozszlochaną dziewczynę, pomógł jej podpalić stos. Podszedł do niej, wysłuchał jej opowieści o rozbiciu, spierzchniętą dłonią otarł łzy toczące się z jej oczu.
- Nie płacz, miła - szepnął. - Chodź do mojej chaty. Nie zabraknie ci w niej niczego. Odpoczniesz, uspokoisz się, a jeśli zechcesz, będziesz mogła pozostać ze mną na zawsze.
Tak się też stało. Jasnowłosa Szwedka poślubiła kaszubskiego rybaka i została na Rozewskiej Kępie. I co nocy rozpalała na stromym urwisku ogień, aby czerwone jego płomienie, widoczne daleko na morzu, uchroniły zbłąkanych żeglarzy i rybaków od losu jej ojca, którego imieniem nazwany został ostry głaz, sterczący z białych pian.
Kiedy umarła, czynili to samo jej synowie i wnukowie, a kusy Purtk pienił się i zgrzytał na dnie, wściekły, że złość jego jest bezsilna.
 
 

piątek, 16 października 2015

MORSKA ORTOGRAFIA - STANISŁAW LEM "Dyktanda czyli...."

Oj dawno mnie tu nie było :(

Złośliwość przedmiotów martwych odsunęła mnie od blogowania. Ale mam już nowy sprzęt i wracam do Was :)

Dzisiaj zaprezentuję Wam coś, co mnie bardzo zaciekawiło.
Pewnej soboty zadzwonił domofon. Przyszła mama mojej byłej uczennicy. Nie chciała wejść do domu, tylko w drzwiach podała mi książkę, mówiąc, że może przyda się w pracy. Podziękowałam i jeszcze wtedy nie wiedziałam, że taka perełka mi się trafiła :)

Patrzę na nazwisko autora: STANISŁAW LEM. Myślę: Ten STANISŁAW LEM?  
Czytam tytuł: DYKTANDA, CZYLI... Zaglądam dalej, a tam: "Dyktanda czyli... w jaki sposób wujek Staszek wówczas Michasia - dziś Michała - uczył pisać bez błędów."

Hmmm. Zgłębiłam temat i okazało się, że TEN Stanisław Lem podczas letnich wakacji codziennie "męczył" dyktandami siostrzeńca swojej żony - Michała Zycha. Było to w roku 1970. Po raz pierwszy przedrukowano dyktanda w 2001 roku. Książeczka zawiera zbiór świetnych tekstów naszpikowanych trudnościami ortograficznymi. Dyktanda są czasami absurdalne, ale w tym cały ich urok. Książkę zdobią zdjęcia rękopisów Michała Zycha.  
Wielką radochę miałam, gdy odkryłam, że w zbiorze znajdują się również teksty o treściach marynistycznych. 



Nie jestem egoistką i dlatego chętnie się nimi z Wami podzielę. Dzisiaj trzy takie teksty:

1. Gdy kapitan udusił się kluskami, okręt wpadł na rafę koralową i utonął. Robinson Kruzoe, jedyny ocalały pasażer, dopłynął żabką do brzegu, na którym dostrzegł szczupłą kozę. Zbliżywszy się do kozy, rzekł: "Witam waszmość Panią, zdaje się, że jesteśmy na wyspie bezludnej."  Uniósłszy kaprawe źrenice i beknąwszy, koza kłusem oddaliła się w kierunku skalnych rumowisk. "Jakaś małomówna" - pomyślał Robinson. Prąd morski wyrzucał tymczasem na plażę kuferki marynarzy. Przepatrzywszy ten dobytek, Robinson znalazł zatłuszczoną talię kart, worek dukatów, róg z prochem, muszkiet, dwa kandelabry, sztuczną szczękę bosmana, prymkę tytoniu, dratwę, Biblię jako też przygarść selerów. Tymczasem powiała świeża morska bryza. Trup kapitana, majestatycznie opuchły, krążył u brzegu, wywalając na Robinsona szczarniały jęzor. Rekiny, spróbowawszy go, wypluły niestrawne kąski i odpłynęły podrzucane czkawką.

2. Żeglarstwem interesuję się od dziecka. Bierze się to stąd, że gdy miałem dwa lata, zabrała mnie powódź w kołysce. Cierpiałem głód, lecz żaby dzieliły się ze mną każdą padliną, a gdy wróciłem do domu, wymyśliłem naukę o pływaniu w cebrze. Stąd pochodzi cybernetyka. Jako masztu używałem tyczki, a jako żagla prześcieradła. Następnie przesiadłem się z cebra na szafę, którą przerobiłem w szalupę. Pływam zwykle z miechem kowalskim, który przeciwdziała ciszy morskiej. Na wodzie żywię się zwykle tym co ukradnę w przybrzeżnych miasteczkach nocą. Żab nie jem ze względu na sentyment, jaki dla nich żywię. Od czasu do czasu dostaję jakiś wyrok i muszę wtedy porzucić żeglugę. Wróciwszy z kryminału na pokład, odcumowuję i wypływam w siną dal.



3. Dziś stojąc na dziobie, zobaczyłem zwierzę kształtu mrówkojada, które wysunęło długi język i usiłowało polizać nim kawałek drzewa. Poszedłem więc na rufę, ale tam znów roiło się od ostryg. Te ślimaki połykane są żywcem i zdychają oddarte od skorup w ciemnej jamie żołądka. Nikt nie może być od nich bardziej pożarty żywcem i niczego się tak nie boją jak cytryny. Kapitanowi oczy wyszły na wierzch, spurpurowiał, nagle poderwał się, przeleciał w powietrzu parę kroków i opadł.


No i jak? Podobało się? Kolejna porcja morskiej ortografii autorstwa Stanisława Lema już niebawem.

Pani Dorocie Ch., mamie Ali, bardzo dziękuję za miły podarunek :)







czwartek, 16 lipca 2015

MORSKIE CIEKAWOSTKI - CZĘŚĆ PIERWSZA

Witam Was po długiej przerwie.
Sympatycy mojego bloga wiedzą, że często na FB dodaję CIEKAWOSTKĘ DNIA.
Zebrało się trochę tych interesujących informacji.
Postanowiłam je zebrać i podzielić się nimi z Wami tutaj na blogu.
Zapraszam do lektury :)




Czy wiecie, że ORKI spełniają rolę policji sanitarnej mórz?
Oprócz wielu gatunków ryb atakują również chore i osłabione walenie i foki. 





Czy wiecie, że światło słoneczne sięga tylko 200 metrów w głąb oceanu?
W tej strefie żyje większość morskich roślin i zwierząt.
Poniżej zaczyna się strefa półmroku.
Jeszcze niżej, na głębokości 1000 metrów, panuje całkowita ciemność.







Czy wiecie, że na dnie morza żyją stworzenia, które chodzą gęsiego?
To langusty.
Mają one aż pięć par nóg i idą po dnie oceanu jedna za drugą. Taki szereg może liczyć nawet 60 langust, które w ciągu dnia są w stanie pokonać 15 kilometrów.
Każda langusta utrzymuje kontakt ze swoją poprzedniczką za pomocą czułków.





Czy wiecie, że kaszalot to doskonały nurek?
Może wstrzymać oddech na ponad dwie godziny i zanurkować w tym czasie na głębokość dwóch kilometrów.




Ile lat ma Morze Bałtyckie ?
12 000 lat
Bałtyk jest jednym z najmłodszych mórz świata. Powstał dopiero po zakończeniu epoki lodowej. Przechodził kilka etapów rozwoju. W swojej historii był na przemian jeziorem i morzem.




Wyobraźcie sobie, że sól morska zawarta w wodach mórz i oceanów mogłaby pokryć lądy warstwą o grubości 150 m.




W wodzie morskiej są rozpuszczone śladowe ilości różnych metali, w tym złota. Gdyby wytrącić je z wody, na każdego człowieka na Ziemi przypadałoby po 4g tego kruszcu.




Czy wiecie, że rozgwiazdy to żarłoczni drapieżcy?
Polują najczęściej na małże.
Drapieżnik obejmuje ramionami muszlę ofiary i próbuje ją otworzyć. Następnie wynicowuje swój żołądek, wsuwa go między obie skorupy i trawi małża w jego własnej muszli.





Samica konika morskiego składa ikrę do kieszeni na brzuchu samca, który nosi ją aż do wylęgu młodych. 





Czy wiecie jaki dźwięk słychać w pobliżu góry lodowej?
SZUM BĄBELKÓW
Góra lodowa to fragment lodowca, w którym uwięzione pęcherzyki powietrza zostały sprężone pod ciśnieniem lodu. Gdy taki lód zaczyna się topić pod powierzchnią wody, pęcherzyki powietrza są uwalniane, błyskawicznie się przy tym rozprężając. Efekt przypomina rozpuszczanie w wodzie tabletki musującej.




Czy wiecie, który kraj bez dostępu do morza słynie z największej marynarki wojennej?
BOLIWIA
Choć Boliwia utraciła dostęp do oceanu w wyniku przegranej Wojny o Pacyfik już w roku 1879, to nigdy nie rozwiązała swojej floty. Z czasem stało się to wyrazem ambicji tego państwa do odzyskania wybrzeża. Flota Boliwii patroluje wody jeziora Titicaca, w roku 2008 w marynarce Boliwii służyło około 5,000 osób.




Polska flota rybacka składa się 798 jednostek. Większość z nich to łodzie rybackie i kutry.
W 2012 roku złowiły one w Bałtyku i zalewach 120575 ton ryb. Głównie były to dorsze, śledzie, szproty, trocie. 






Czy wiecie, że MS Batory był motorowym dwuśrubowym statkiem. Mógł przewozić 760 pasażerów oraz 1200 ton ładunku. Posiadał 7 pokładów użytkowych. Z założenia statek miał być "pływającym salonem i ambasadorem kultury polskiej". Dlatego też powołano Podkomisję Artystyczną, która zadbała o najmniejsze szczegóły wystroju - począwszy od projektu pomieszczeń, a kończąc na wyglądzie zastawy stołowej i karty dań.




Zazwyczaj granice mórz nie są widoczne gołym okiem, jednak w Zatoce Alaska natura sama postanowiła o to zadbać. Ten przepiękny widok powstaje podczas połączenia słodkiej wody stopionej z lodowców ze słoną wodą oceanu. Gęstość i zasolenie tych wód są różne, dlatego nie są w stanie się ze sobą zmieszać a pomiędzy nimi powstaje bariera, która przypomina cienki mur.




Rekiny zwykły być nazywane „pływającymi nosami”, ponieważ mają świetnie rozwinięty zmysł węchu - niektóre potrafią wyczuć kroplę krwi spośród 100 milionów kropel wody. Mają również świetny
wzrok: ze względu na bardzo szeroki rozstaw oczu oraz nieustanny ruch głową na boki, rekiny posiadają niemal 360-stopniowy ogląd otoczenia.






Ośmiornice to bardzo słabi pływacy - niektóre gatunki w ogóle nie posiadają takiej zdolności i tylko unoszą się biernie na wodzie. Poruszają się one ruchem odpychającym, ale bardzo rzadko - zazwyczaj wtedy, gdy polują lub same uciekają przed drapieżnikiem.






Najstarsza latarnia morska na świecie.
Bell Rock to latarnia zbudowana na Morzu Północnym oddalona 11 km od granic Szkocji. Zrealizowana przez Roberta Stevensona w latach 1807-1810 latarnia jest jednym z 7 cudów świata techniki.
Mierzy 35,3 m wysokości. Biały błysk światła pokazuje się co 5 sekund.





Głębie mórz i oceanów są zamieszkiwane przez różne dziwne stworzenia, wiele gatunków ryb nie zostało jeszcze odkrytych. Jedną z najdziwniejszych ryb świata jest Psychrolutes marcidus (ang. Blobfish). Ryba ta zamieszkuje głębokie wody u wybrzeży Australii i Tasmanii. Dostęp do miejsca jej występowania jest bardzo trudny, dlatego jest rzadko widywana przez ludzi. Długość jej ciała wynosi do 30cm. Żywi się każdym napotkanym pokarmem. Ładna? 




Po co piratowi czarna opaska na oku?
Myślicie, że pirat opaską zakrywał okaleczone oko? Nic bardziej mylnego! Ludzkie oko potrzebuje kilkunastu sekund, aby przyzwyczaić się do intensywnego światła lub ciemności. Piraci dobrze o tym wiedzieli, dlatego też na jednym oku nosili opaskę, aby zakryte oko było przystosowane do mroku. W chwili, gdy pirat przechodził z jasnego pomieszczenia do ciemnego, np. podczas abordażu, zmieniał opaskę, co ułatwiało mu szybkie przystosowanie oka do ciemności. Tym sposobem zaoszczędził kilkanaście sekund, które mogło zaważyć na jego życiu. Teoria ta została sprawdzona przez popularnych Pogromców Mitów i została uznana za
prawdziwą . 




Prawda, że ciekawe?
Która ciekawostka podobała się Wam najbardziej?


wtorek, 16 grudnia 2014

BAŚNIE, LEGENDY, MITY - O TYM, JAK ŚLEDŹ ZOSTAŁ KRÓLEM RYB, A FLĄDRA ZBRZYDŁA

Zbliżają się święta. Z pewnością przygotowywać będziecie potrawy z ryb. Do wspólnego gotowania można zaprosić dzieci i przy okazji opowiedzieć im legendę o flądrze, która straciła całą swoją urodę, a śledź został królem ryb.



Opowieść pochodzi z książki "Legendy rybackie" autorstwa Grzegorza J. Schramke i Ryszarda Strucka.

Krzywy pysk flądry

Dawno już ptaki wybrały sobie króla, dawno już zwierzęta okrzyknęły swoim władcą lwa, dawno już nad ludźmi panowali siwobrodzi, przybrani w korony i długie gronostajowe płaszcze monarchowie. Jedne tylko morskie ryby nie mogły się zdecydować, kogo spośród nich obrać królem.

Nie ma się temu co dziwić, bo wybór taki to bardzo poważna sprawa. Panujący bowiem ma reprezentować cały swój lud, całe swoje państwo. W przypadku ryb taki król jest przedstawicielem wszystkich żyjątek zamieszkujących słoną wodę. Jego państwo to też nie byle jakie księstewko z górką i zameczkiem na niej stojącym. Jego państwo to wielkie oceany i morza. Nie dziwota więc, że ryby tak poważnie zabrały się do wyboru władcy. Jeszcze jedną, niebagatelną trudnością było to, że kandydatów na rybi tron nie brakowało. Nawet najmniejsza rybka chciała zostać królem. Największe szanse spośród wszystkich mieszkańców wód miała flądra. Zgrabna, urodziwa, towarzyska, dobrze ułożona wydawała się najlepszą kandydatką. Ryby jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość i żeby ostatecznie przekonać się o słuszności wyboru, postanowiły urządzić wielki wyścig, którego zwycięzca po wsze czasy miał zostać królem głębin.

Flądra trochę marszczyła się niezadowolona z takiej ugody, ale po chwili rozjaśniła piękne oblicze, wydumawszy sobie: "No cóż, niech się ścigają. Ja zaś ożenię się ze zwycięzcą i będę królową wszystkich ryb. Ach! - rozmarzyła się. - Może władcą zostanie piękny i dobrze ułożony dorsz! Albo szlachetny łosoś! Ach, to cudownie by było!".
W dobrym nastroju, z głową pełną marzeń o przyszłości pełnej blasków przy pięknym i dobrze ułożonym królu dorszu lub szlachetnym królu łososiu, flądra popłynęła do swojej siedziby ukrytej gdzieś w głębinach i zaczęła przygotowywać się na zakończenie wyścigu. 

Po dłuższym czasie, piękna, że aż blask bił naokoło, popłynęła dostojnie na metę zawodów, dumnie i łaskawie (jak przystało na przyszłą królową) spoglądając na mijane maleńkie rybki i inne żyjątka. Bardzo się jednak spóźniła. Zawody już się zakończyły. Zwycięzcą został śledź.

Flądra, zdumiona, wytrzeszczyła oczy i nie dowierzając powtarzała:

- Śledź?! Zwyczajny śledź królem mórz?! Nie dorsz? Nie łosoś? Śledź?!

Wreszcie, gdy wieść na dobre do niej dotarła, wpadła w gniew:

- Cooooo?! Jak to?! Taki stary mruk, prostak z pospólstwa królem?! I ja, piękna, cudowna mam za niego wyjść?! Nigdy!

Skrzywiła się przy tym okropnie i urażona popłynęła w głębiny.  Grymas pyszczka był tak silny, że został jej już na zawsze. Można się zresztą o tym łatwo przekonać nawet dziś. Wystarczy tylko trochę się jej przypatrzeć.

Gdy flądrze wreszcie nieco minęły złość i uraza, chciała wygładzić rysy twarzy i popłynąć między ryby, by jak zawsze świecić w towarzystwie blaskiem swej urody. Ze zgrozą jednak stwierdziła, że nijak nie może wyprostować skrzywionego okropnie pyszczka. Próbowała raz i drugi, a tu nic. Na dal był krzywy i szpetny. Wpadła w rozpacz i wreszcie, pełna wstydu, uciekła w głębinę. Od tego czasu stroni od gromady, całymi dniami spoczywa na dnie, wylegując się na jednym boku i łypiąc złowrogo ślepiem na przepływające ryby. taką to straszną karę poniosła flądra za wielką pychę.

A śledź? No cóż, śledź, wybrany królem, panuje szczęśliwie wszystkim rybom w morzu, jest szanowany i ceniony nawet przez wybrednych ludzi. 






niedziela, 25 maja 2014

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA... - LATAJĄCY HOLENDER

Jest to najbardziej znana legenda opowiadająca o statku - widmie. Swój początek datuje na XVII wiek, kiedy to statek handlowy płynął z Amsterdamu do obecnej Dżakarty. Dowodził nim doświadczony i nieustraszony Holender, kapitan Hendrik Van der Decken.
W momencie, kiedy okręt znalazł się tuż przy Przylądku Dobrej Nadziei, na morzu rozpętał się potężny sztorm. Sytuacja stawała się bardzo groźna. Nie pomagały wysiłki załogi, ani samego kapitana. Żeglowanie w tych warunkach było bardzo niebezpieczne. Zrezygnowani marynarze zwrócili się do dowódcy z prośbą o zawrócenie okrętu. Kapitan był nieugięty. Zapewniał, że mimo fatalnej pogody uda mu się dopłynąć do portu. Miotał przy tym obelgi, bluźnił, zwracał się przeciwko Bogu, twierdząc, że gdy tylko zajdzie taka potrzeba poprosi o pomoc samego szatana.
Wtem na pokładzie statku pojawił się dziwny przybysz. Nie dość, że Van der Decken nie oddał mu należnej czci, to jeszcze wypalił do niego z pistoletu. Na takie zachowanie przybysz zareagował bardzo ostro. Zapowiedział, że kapitan i jego załoga nie zaznają nigdy spokoju. Będą żeglować po morzach i oceanach do końca świata, przynosząc nieszczęście każdemu, kto stanie na ich drodze.
Tak też się stało. Po śmierci wszystkich marynarzy, statek - widmo cały czas żegluje pod dowództwem  nieśmiertelnego kapitana.
Podobno jest widywany przy złej pogodzie i słabej widoczności. Walczy wówczas ze sztormem. 
Statek - widmo stał się synonimem złej wróżby. Przepowiada nieszczęście, albo w najlepszym razie przed nim ostrzega.

Mam nadzieję, że nikt z Was nie spotka go na swojej morskiej drodze. Tego Wam życzę :)

źródło:archiwa-x.pl

środa, 7 maja 2014

WARTO PRZECZYTAĆ - Leszek Czechowski "Przygody ośmiornicy Klementynki"

Książeczkę o przygodach ośmiornicy Klementynki przeczytałam swojej córce setki razy :) 




Klementynka mieszka  w podwodnym królestwie tuż obok wraku zatopionego statku.  Ma przyjaciela delfina, z którym spędza wolny czas. 
Pewnego dnia na dno opada mała dziewczynka. Elżbietka wypadła ze statku. Chrapkę na nią ma rekin Wszystkojad. 


Dzięki przebiegłości Klementynki, dziewczynka zostaje uratowana - rekin ucieka. Ale to nie koniec przygód naszych bohaterów. Na ich drodze stają teraz złoczyńcy - Gruby Rycho i Zenek Scyzoryk. 
Klementynka ponownie ratuje wszystkich z opresji. Udaje jej się nawet  dogonić statek, 
z którego wypadła Elżbietka.  


Wszystko kończy się pomyślnie - Elżbietka wraca do rodziców.

Zaletą książeczki jest niedługi tekst i barwne ilustracje.  Poza tym lektura może być punktem wyjścia do wykonania kolorowych prac plastycznych, które wkrótce zaproponuję.

poniedziałek, 5 maja 2014

W CO SIĘ BAWIĆ? - MORSKIE OPOWIEŚCI

Dziś propozycja zabawy, którą można przeprowadzić w szkole i w domu. Nie ma określonej liczby uczestników - może bawić się cała klasa bądź tylko rodzic z dzieckiem. 
Załóżmy, że bawimy się z gromadką uczniów. Zanim zaczniemy się bawić należy wprowadzić dzieci w temat zabawy:
Marynarze w czasie rejsu, kiedy nie mają wachty, gromadzą się w kajucie i opowiadają sobie zmyślone historie - morskie przygody. Opowiadanie musi być ciekawe i obfitować powinno 
w niesamowite, fantastyczne przygody. Teraz wyobraźmy sobie, że jesteśmy marynarzami 
i siedzimy wieczorem w kajucie. Przerywnikiem naszych opowieści będzie krótka piosenka:
Kto chce niechaj wierzy,
Kto chce niech nie wierzy,
Nam na tym nie zależy,
Więc pomówmy jeszcze.  (melodia piosenki wg refrenu "Płynie łódź moja")
 
Po kilkakrotnym zaśpiewaniu piosenki, wyznaczamy dziecko, które ma opowiedzieć fantastyczną przygodę morską. W chwili, gdy kończy swoją historię, pozostali śpiewają piosenkę. Następnie wyznaczamy kolejne dziecko i zabawa toczy się dalej. 

Bawiłam się  w tę zabawę z uczniami na wszystkich poziomach nauczania. Opowieści maluchów były krótkie, ale ciekawe. Z każdą historią dzieci "rozkręcały się" i wymyślały coraz to fantastyczniejsze przygody. Najsympatyczniej wspominam zabawę z szóstoklasistami. Bawiliśmy się na biwaku, przy zapalonych świeczkach i dźwiękach gitary. Powstały niesamowite opowieści - niektóre straszne, inne śmieszne. Pomyślałam, że następnym razem nagram wypowiedzi i powstanie zbiór opowiadań, które przeniesiemy na papier. Z wielką radością zaprezentuję je na blogu :)

Tymczasem zapraszam do wysłuchania szanty "Morskie opowieści":