Pokazywanie postów oznaczonych etykietą legendy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą legendy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 listopada 2015

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Rocznica uruchomienia latarni morskiej ROZEWIE jest doskonałą okazją, aby zapoznać wszystkich z piękną opowieścią Feliksa Fenikowskiego.
Zapraszam do lektury :)

Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Gniewne morze przy Rozewskim Przylądku stało się postrachem sterników. Coraz to więcej okrętowych wraków czerniało w pianach pod urwiskami kępy. Coraz to więcej marynarzy padało ofiarą złośliwego diabła, przywiązanego do utopionej kotwicy. Najgroźniejszą zaś pułapką był wielki, granitowy głaz, wynurzający się z kotłowiska fal jak ząb kamienny, nazywany po dziś dzień mianem „Frank".
Frank - tak się ongiś zwał dobry żeglarz i bogaty kupiec z Kalmaru - utracił podczas zarazy całą swoją rodzinę z wyjątkiem najmłodszej córki, jasnowłosej Krysty, która odtąd towarzyszyła ojcu we wszystkich żeglugach po Bałtyku.
- Przynosisz mi szczęście, moja córo - mawiał brodaty kupiec. - Nigdy jeszcze tak mi się nie darzyło, jak teraz, kiedy ty jesteś przy mym boku.
Kupował jej piękne klejnoty, kute przez gdańskich złotników, kupował jej sznury złotego bursztynu.
W pięknej i strojnej Kryście kochała się cała załoga od chłopca okrętowego aż do sternika. Co wieczora zasłuchiwali się w jej dźwięczny i tęskny śpiew, dochodzący z szyperskiej kajuty:

Wielka Niedźwiedzico, ty gwieździstooka, 
nie kryj się za chmury, jeno świeć z wysoka. 
Jeno świeć z wysoka i sprzyjaj w tej drodze 
przez morskie kipiele ojcu i załodze...

Sprzyjały też Frankowi gwiazdy i wiatry, jakby zaklęte pieśnią jego córy. Mewy siadały na masztach i rejach, by posłuchać śpiewu jasnowłosej Szwedki. Morświny wynurzały się z wody i ciągnęły orszakiem wokół korabia, a stary Frank gładził siwiejącą brodę i powtarzał wesoło:
- Miłuje cię morze, córko moja. Pókiś ty na pokładzie, nic nam nie grozi.
Za wcześnie się cieszył. Nadeszły bowiem jesienne sztormy. Kusy Purtk znów szarpać się począł w podwodnym więzieniu, rycząc i budząc grzywiaste fale.
Okręty chroniły się w przystaniach, omijały gniewne wody pod Rozewiem, ale szwedzki kupiec, dumy w to, że córka szczęście mu przynosi, puścił się w nową podróż.
- Co mi tam sztormy i wiatry - śmiał się, kiedy gdańszczanie ostrzegali go, by pozostał w porcie. - Co mi tam wszystkie diabły morskie zrobią? Córka moja jest ze mną, a przy niej najgroźniejsza burza mi niestraszna.
I nie zwlekając kazał żeglarzom podnieść kotwicę. Wypłynęli na morze, minęli czub Helu. Okręt pod wydętymi żaglami dążył ku Kołobrzegowi.
Zapadła noc. W kajucie zapalono latarnię, a Frank, pochylony nad mapą, poprosił Krystę, by jak co dzień zaśpiewała mu którąś ze swych pieśni. Posłuszna córka posłuchała ojcowskiej prośby.
Zaczęła nucić:
 
Wielka Niedźwiedzico, okrętników matko, 
świeć z mrocznego nieba -żeglującym statkom. 
Świeć z mrocznego nieba, gwiezdnooka pani, 
korab ojca mego prowadź do przystani.

Zasłuchał się w piosenkę sternik okrętu. Zadumał się, rozmarzył. Nie spostrzegł, że czarny obłok zakrył gwiazdę przewodnią. Nie spostrzegł, że Bałtyk poczyna podnosić grzbiet, jeżyć pienistą grzywę. Nie spostrzegł grożącego niebezpieczeństwa i zamyślony sterował na oślep przed siebie.
Nagle jęknęły wręgi. Trzasnęła burta rozdarta granitowym kłem głazu. Zachybotał okręt, zadarł dziób wysoko w górę i począł tonąć. Woda z szumem wdarła się do ładowni i kajuty, zalała pokład. W ciemności rozległy się przerażone krzyki:
-  Giniemy!
-  Córo moja, gdzieżeś jest?
-  Ojcze, ojcze...
-  Ratujcie!
Huk kipieli zagłuszył wołania. Zamknęła się wzburzona toń nad czubkami masztów Frankowego korabia. Na dno poszli okrętnicy. Z całej załogi ocalała jedynie jasnowłosa Krysta, którą fale wyrzuciły na rozewski brzeg.
Dziewczyna wspięła się na urwisko. Z wodorostami w rozplecionych włosach i fałdach wilgotnej sukni poczęła drżącymi rękami zbierać gałęzie i chrust. Ułożyła stos, by ojcu i żeglarzom, jeśli uczepieni szczątków rei i masztu walczą tam w ciemnościach z grzywaczami, wskazać drogę do lądu. Ale nie miała krzesiwa i hubki, aby rozpalić ogień, wołała więc wyciągając białe ramiona ku gniewnemu morzu:
-  Ojcze, ojcze!...
Nie doczekała się odpowiedzi. Stary Frank razem ze swymi towarzyszami znalazł już grób na morskim dnie. Ale z checzy przy Lisim Jarze przyszedł, zwabiony nawoływaniami, młody rybak imieniem Fabisz. Zobaczył jasnowłosą, rozszlochaną dziewczynę, pomógł jej podpalić stos. Podszedł do niej, wysłuchał jej opowieści o rozbiciu, spierzchniętą dłonią otarł łzy toczące się z jej oczu.
- Nie płacz, miła - szepnął. - Chodź do mojej chaty. Nie zabraknie ci w niej niczego. Odpoczniesz, uspokoisz się, a jeśli zechcesz, będziesz mogła pozostać ze mną na zawsze.
Tak się też stało. Jasnowłosa Szwedka poślubiła kaszubskiego rybaka i została na Rozewskiej Kępie. I co nocy rozpalała na stromym urwisku ogień, aby czerwone jego płomienie, widoczne daleko na morzu, uchroniły zbłąkanych żeglarzy i rybaków od losu jej ojca, którego imieniem nazwany został ostry głaz, sterczący z białych pian.
Kiedy umarła, czynili to samo jej synowie i wnukowie, a kusy Purtk pienił się i zgrzytał na dnie, wściekły, że złość jego jest bezsilna.
 
 

niedziela, 15 listopada 2015

LATARNIE MORSKIE POLSKIEGO WYBRZEŻA - LATARNIA ROZEWIE


Dokładnie 193 lata temu, 15 listopada 1822 roku, uruchomiona została latarnia morska ROZEWIE.


Dzisiejszy post będzie zawierał kilka ciekawostek na jej temat.
Zapraszam :)


Latarnia położona jest w powiecie puckim, na przylądku ROZEWIE, który od bardzo dawna był ważnym punktem nawigacyjnym na mapach Bałtyku.
 
W 1807 roku zapadła decyzja, aby na przylądku wybudować nowoczesną latarnię. Powodem takiej decyzji było mylenie Rozewia z Helem przez okręty francuskie zmierzające do portu w Gdańsku. Zmieniając kurs na Zatokę Gdańską tuż za Rozewiem, statki trafiały na mielizny Mierzei Helskiej.

W 1821 roku rozpoczęła się budowa murowanej latarni, której wysokość mierzyła 21,3 m. 
15 listopada 1822 roku po raz pierwszy rozbłysły lampy na latarni.
Zapalono wówczas 15 lamp Arganda. Po 55 latach zainstalowano lampę naftową.

Stary reflektor z  latarni Rozewie z lat 1910 – 1978

Budowa latarni ROZEWIE nie za bardzo poprawiła jakość żeglugi okrętów zmierzających do Gdańska. Trzeba pamiętać o tym, że pięć lat po uruchomieniu latarni ROZEWIE zaczęła działać latarnia helska. I znowu pojawił się problem omyłkowego skręcania na wody Zatoki Gdańskiej tuż za latarnią ROZEWIE. Aby pomóc marynarzom, na przylądku wybudowano drugą latarnię. Zdublowane światło miało pomóc odróżnić światło z Rozewia od tego z Helu. Obie latarnie świeciły światłem białym stałym i miały taki sam zasięg.

Druga latarnia w Rozewiu.

W 1910 roku przeprowadzono modernizację pierwszej latarni. Wyposażona została w oświetlenie elektryczne o większym zasięgu i charakterystycznym świeceniu. Podniesiono ją również o 5 metrów. W związku z tym druga latarnia nie była już potrzebna - przestała świecić. Do 1990 roku służyła jako wieżą obserwacyjna i miejsce umieszczenia radaru Wojsk Ochrony Pogranicza.

Współczesny reflektor latarni na Rozewiu

W 1978 roku latarnię podwyższono o kolejne 8 metrów. Zainstalowano nowe źródło światła. Jest to jeden panel dwustronny na obrotowym stole, który po każdej stronie posiada po 20 reflektorów halogenowych. Stary reflektor i wyposażenie elektryczne z lat 20. XX wieku pozostawiono w celach muzealnych.

W 1994 roku zamontowano stację referencyjną GPS pozwalającą określić pozycję w pobliżu latarni z dokładnością do 5-10 metrów.

Z latarnią związana jest rodzina Wzorków. Leon Wzorek pracował tu w latach 1920-1939. W latach 1945-1975 służbę latarnika pełnił jego brat, Władysław, a po nim jego syn, Zbigniew, który zaczął pracować w 1975 roku, a na emeryturę przeszedł w 1980 roku. Na ścianie wieży wisi tablica upamiętniająca Leona Wzorka, latarnika, który we wrześniu 1939 pozostał na posterunku mimo nadchodzących Niemców. 11 września 1939 został przez Niemców aresztowany i rozstrzelany w Piaśnicy.

Leon Wzorek - latarnik.

Latarnia ROZEWIE nosi imię Stefana Żeromskiego. Latarnik Leon Wzorek opowiadał, że to właśnie w latarni powstał "Wiatr od morza" autorstwa Żeromskiego. Badacze literatury zaprzeczają temu. Stefan Żeromski zwiedzał faktycznie latarnię, ale wspomniany utwór powstał w Warszawie.  W latarni znajduje się tablica poświęcona Stefanowi Żeromskiemu, a obok latarni mały pomnik – popiersie pisarza. 

Tablica pamięci Stefana Żeromskiego.

Z latarnią ROZEWIE związana jest też legenda: W XVII wieku w okolicach Rozewia rozbił się szwedzki statek, którego cała załoga wraz z kapitanem zginęła. Ocalała tylko córka kapitana, uratowana przez rybaka. Zrozpaczona, zamieszkała w Rozewiu i postanowiła co noc rozpalać ognisko na wzgórzu, by innych żeglarzy nie spotkał taki sam los. Niektórzy mówią, że pomagała jej w tym miejscowa ludność. Córka kapitana paliła ogniska co noc, aż do swojej śmierci. Cały tekst legendy znajdziecie TUTAJ

Administratorem latarni jest Urząd Morski w Gdyni.

Ze względu na strome schody latarnia nie jest dostępna dla dzieci poniżej czwartego roku życia.

Na koniec kilka danych technicznych:
Prawidłowa nazwa: „stara” latarnia
  • Nr polski 0480 (w polskim Spisie Świateł) tom I wyd. 2009
  • Nr brytyjski C2960 (w brytyjskim Spisie Świateł vol C)
  • Położenie: 54°49′54″ N 18°20′20″ E
  • Wysokość wieży: 32,7 m
  • Wysokość światła: 83 m n.p.m.
  • Zasięg nominalny światła: 26 Mm (48,2 km)
  • Charakterystyka światła: Błyskowe, skrót międzynarodowy: FI
    • Światło: 0,1 s
    • Przerwa: 2,9 s
    • Okres: 3 s                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                
                                                           

czwartek, 22 października 2015

TEN FILM TRZEBA OBEJRZEĆ - SEKRETY MORZA






Ten post jest trochę spóźniony, bo polska premiera filmu "Sekrety morza" miała miejsce jeszcze przed wakacjami.
Postanowiłam jednak o nim napisać, bo uważam, że naprawdę warto go obejrzeć.

W tym zabieganym świecie, gdzie z każdej strony bombardowani jesteśmy akcją, czy to w tv, prasie, internecie, warto przysiąść na ponad 90 minut i odpłynąć. Odpłynąć w ciszę, w szum morza, w baśniowy świat irlandzkich wierzeń.

"Sekrety morza" to opowieść o irlandzkiej rodzinie mieszkającej nad brzegiem morza w wysokiej latarni. Jest ojciec, sześcioletnia córeczka i jej starszy brat. Mamy z nimi nie ma. Brat bardzo dokucza swojej siostrze. Tata nie reaguje, żyje we własnym świecie. Do rodziny przyjeżdża babcia, która chce zabrać dzieci do miasta. Uważa, że to zdecydowanie lepsze miejsce dla ich rozwoju. 
Rodzeństwo nie jest szczęśliwe z tego powodu. 
Zaczyna się bardzo zwyczajnie, prawda?


Wszystko się zmienia, gdy Sirsza podkrada bratu muszlę, którą on kiedyś otrzymał od matki. Dziewczynka przykłada muszlę do ust i zaczyna grać. Dźwięki wydobywające się z instrumentu prowadzą ją do skrzyni. Tam dziewczynka znajduje tajemniczy płaszcz.




I w tym właśnie momencie zaczyna się niezwykła podróż, która pozwoli dzieciom odkryć prawdę o mamie i jej zniknięciu. Podróż ta zmienia stosunki między bratem i siostrą. Rodzeństwo odkrywa jak silna więź ich łączy i ile są zdolni dla siebie poświęcić.



Film jest niezwykły z jeszcze jednego powodu. Sirsza nie potrafi mówić - dialogów w dziele nie jest zbyt wiele. Mimo, że film jest prawie niemy wbija oglądającego w fotel. Całość dopełnia przepiękna irlandzka muzyka. 

Film otrzymał nominację do Oskara. Uważam, że całkowicie zasłużenie i aż dziw, że tej statuetki nie otrzymał.  

Byłam na tym filmie ze swoją  czwartą klasą. Klasa baaaaaardzo ruchliwa i energiczna. W kinie jakby ich nie było, oglądali film w ciszy i wielkim skupieniu. Do toalety wyszli nieliczni i wrócili najszybciej jak się dało. Oczywiście padało jedno pytanie: - Proszę pani, czy ominęło mnie coś ważnego? :)
Nie zdradzę Wam wzruszającego zakończenia. Powiem tylko, że ja się popłakałam, moje uczennice również,  a uczniowie mówili, że mieli łzy w oczach. Jeden chłopiec powiedział, że ten film mu uzmysłowił jak on bardzo kocha swoją siostrę. Prawda, że pięknie?



TYTUŁ - "Sekrety morza"
REŻYSERIA - Tomm Moore 
SCENARIUSZ - Will Collins
MUZYKA - Bruno Coulais
PRODUKCJA - Dania, Irlandia.




 

poniedziałek, 12 stycznia 2015

WARTO WIEDZIEĆ - PIRAT CZARNOBRODY, POSTRACH KARAIBSKICH WÓD



Wielu z nas w mniejszym lub w większym stopniu kojarzy postać legendarnego pirata, zwanego Czarnobrodym. Jego postać pojawiła się w wielu filmach, między innymi w ostatniej części „Piratów z Karaibów”. Mogłoby się wydawać, że tak charakterystyczna postać jest tylko dziełem wyobraźni – nic bardziej mylnego, Czarnobrody istniał i plądrował naprawdę!

Źródło zdjęcia: wykop.pl

Czarnobrody, ang. Blackbeard, właściwie Edward Teach lub Thatch, żył na przełomie siedemnastego i osiemnastego wieku. Urodził się około 1675 roku. Był jednym z najgroźniejszych piratów swojego okresu. Pochodził z Anglii, jednak grasował na morzu Karaibskim. 

Został kapitanem poprzez wszczęcie buntu na statku, na którym służył. Wcześniej był kaprem i napadał marynarkę francuską jako pirat, ale z błogosławieństwem króla brytyjskiego. Używał głównie broni palnej, ale nie był też złym szermierzem. Po zakończeniu wojny między Francją i Wielką Brytanią dalej zajmował się napadami na statki, również na życzenie króla brytyjskiego.

Drzeworyt z 1734 roku przedstawiający Czarnobrodego, źródło: wikipedia.org

Ataki na inne statki prowadził początkowo na niewielkim statku, a następnie na zdobycznym francuskim okręcie La Concorde, przemianowanym na Queen Anne's Revenge (Zemsta Królowej Anny). W szczytowym momencie kariery – wiosną 1718 roku – dysponował 4 okrętami, 60 działami i ok. 400 ludźmi.
Według legend Czarnobrody zapragnął sprawdzić jak jest w piekle. W tym celu nakazał zapalić w ładowni swojego statku siarkę, a w toksycznym dymie wytrzymał najdłużej z całej załogi.
Podobno aby wyglądać straszniej,  na brodę wiązał czerwone wstążki, do kapelusza przyczepiał zapalone lonty, a na ramieniu nosił sześć załadowanych pistoletów. Zdarzało się, że odpalał działa za pomocą swojej uprzednio podpalonej brody.

Bandera Czarnobrodego, źródło: wikipedia.org

Zginął w trakcie potyczki z dwoma okrętami dowodzonymi przez angielskiego porucznika Roberta Maynarda działającego na polecenie gubernatora Wirginii Aleksandra Spotswooda. Było to 22 listopada 1718 roku.

Co ciekawe, jego skarb (największy pojedynczy łup oszacowany jest na sumę ówczesnych 325 tys. funtów; dzisiaj to równowartość 6 milionów funtów) od blisko 300 lat pozostaje nieodnaleziony.

wtorek, 16 grudnia 2014

BAŚNIE, LEGENDY, MITY - O TYM, JAK ŚLEDŹ ZOSTAŁ KRÓLEM RYB, A FLĄDRA ZBRZYDŁA

Zbliżają się święta. Z pewnością przygotowywać będziecie potrawy z ryb. Do wspólnego gotowania można zaprosić dzieci i przy okazji opowiedzieć im legendę o flądrze, która straciła całą swoją urodę, a śledź został królem ryb.



Opowieść pochodzi z książki "Legendy rybackie" autorstwa Grzegorza J. Schramke i Ryszarda Strucka.

Krzywy pysk flądry

Dawno już ptaki wybrały sobie króla, dawno już zwierzęta okrzyknęły swoim władcą lwa, dawno już nad ludźmi panowali siwobrodzi, przybrani w korony i długie gronostajowe płaszcze monarchowie. Jedne tylko morskie ryby nie mogły się zdecydować, kogo spośród nich obrać królem.

Nie ma się temu co dziwić, bo wybór taki to bardzo poważna sprawa. Panujący bowiem ma reprezentować cały swój lud, całe swoje państwo. W przypadku ryb taki król jest przedstawicielem wszystkich żyjątek zamieszkujących słoną wodę. Jego państwo to też nie byle jakie księstewko z górką i zameczkiem na niej stojącym. Jego państwo to wielkie oceany i morza. Nie dziwota więc, że ryby tak poważnie zabrały się do wyboru władcy. Jeszcze jedną, niebagatelną trudnością było to, że kandydatów na rybi tron nie brakowało. Nawet najmniejsza rybka chciała zostać królem. Największe szanse spośród wszystkich mieszkańców wód miała flądra. Zgrabna, urodziwa, towarzyska, dobrze ułożona wydawała się najlepszą kandydatką. Ryby jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość i żeby ostatecznie przekonać się o słuszności wyboru, postanowiły urządzić wielki wyścig, którego zwycięzca po wsze czasy miał zostać królem głębin.

Flądra trochę marszczyła się niezadowolona z takiej ugody, ale po chwili rozjaśniła piękne oblicze, wydumawszy sobie: "No cóż, niech się ścigają. Ja zaś ożenię się ze zwycięzcą i będę królową wszystkich ryb. Ach! - rozmarzyła się. - Może władcą zostanie piękny i dobrze ułożony dorsz! Albo szlachetny łosoś! Ach, to cudownie by było!".
W dobrym nastroju, z głową pełną marzeń o przyszłości pełnej blasków przy pięknym i dobrze ułożonym królu dorszu lub szlachetnym królu łososiu, flądra popłynęła do swojej siedziby ukrytej gdzieś w głębinach i zaczęła przygotowywać się na zakończenie wyścigu. 

Po dłuższym czasie, piękna, że aż blask bił naokoło, popłynęła dostojnie na metę zawodów, dumnie i łaskawie (jak przystało na przyszłą królową) spoglądając na mijane maleńkie rybki i inne żyjątka. Bardzo się jednak spóźniła. Zawody już się zakończyły. Zwycięzcą został śledź.

Flądra, zdumiona, wytrzeszczyła oczy i nie dowierzając powtarzała:

- Śledź?! Zwyczajny śledź królem mórz?! Nie dorsz? Nie łosoś? Śledź?!

Wreszcie, gdy wieść na dobre do niej dotarła, wpadła w gniew:

- Cooooo?! Jak to?! Taki stary mruk, prostak z pospólstwa królem?! I ja, piękna, cudowna mam za niego wyjść?! Nigdy!

Skrzywiła się przy tym okropnie i urażona popłynęła w głębiny.  Grymas pyszczka był tak silny, że został jej już na zawsze. Można się zresztą o tym łatwo przekonać nawet dziś. Wystarczy tylko trochę się jej przypatrzeć.

Gdy flądrze wreszcie nieco minęły złość i uraza, chciała wygładzić rysy twarzy i popłynąć między ryby, by jak zawsze świecić w towarzystwie blaskiem swej urody. Ze zgrozą jednak stwierdziła, że nijak nie może wyprostować skrzywionego okropnie pyszczka. Próbowała raz i drugi, a tu nic. Na dal był krzywy i szpetny. Wpadła w rozpacz i wreszcie, pełna wstydu, uciekła w głębinę. Od tego czasu stroni od gromady, całymi dniami spoczywa na dnie, wylegując się na jednym boku i łypiąc złowrogo ślepiem na przepływające ryby. taką to straszną karę poniosła flądra za wielką pychę.

A śledź? No cóż, śledź, wybrany królem, panuje szczęśliwie wszystkim rybom w morzu, jest szanowany i ceniony nawet przez wybrednych ludzi. 






wtorek, 11 listopada 2014

WARTO PRZECZYTAĆ - HENRYK SIENKIEWICZ "LEGENDA ŻEGLARSKA" (tekst i prace uczniów)






Dziś Narodowe Święto Niepodległości. 
Jest to okazja, aby tematy patriotyczne omawiać na lekcjach. 
Kilka dni temu na lekcji polskiego w klasie szóstej omówiliśmy sobie tekst Henryka Sienkiewicza zatytułowany „Legenda żeglarska”.
Wnikliwi czytelnicy zauważą, że tekst można odczytać w sposób symboliczny. Dzieje „Purpury” pięknie pokrywają się z dziejami Polski.
Moi uczniowie z klasy szóstej mieli za zadanie napisać ciąg dalszy legendy, uwzględniając przy tym wymowę tekstu i późniejsze losy Polski.
Proszę, abyście najpierw przeczytali „Legendę…”, dopiero potem zapoznali się z pracami moich uczniów.

Henryk Sienkiewicz „Legenda żeglarska”

Był okręt, który zwał się „Purpura”, tak wielki i silny, że się nie bał wichrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki – i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, że aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
- To pyszny statek! – mówili żeglarze z innych okrętów. – Rzekłbyś: lewiatan fale porze!
A czasem pytali załogę „Purpury”:
- Hej, ludzie! Dokąd jedziecie?
- Dokąd wiatr żenie! – odpowiadali majtkowie.
- Ostrożnie! Tam wichry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej jak burza sama: Wesoło płyńmy, wesoło!
Szczęśliwe było życie załogi na tym statku. Majtkowie, zaufani w jego wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na innych okrętach, ale na „Purpurze” każdy robił, co chciał.
Życie tam było ustawicznym świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokruszone skały zwiększyły jeszcze zaufanie. Nie ma (mówiono) takich raf ni takich burz, które by „Purpurę” rozbić mogły. Niech huragan przewraca morze – „Purpura” popłynie dalej.
I „Purpura” płynęła istotnie dumna, wspaniała. Przechodziły lata całe – a ona nie tylko sama zdawała się być niezłomną, ale ratowała jeszcze inne statki i przygarniała rozbitków na swój pokład.
Ślepa wiara w jej siłę zwiększała się z dniem każdym w sercach załogi. Żeglarze zleniwieli w szczęściu i zapomnieli sztuki żeglarskiej. – „Purpura” sama popłynie – mówili. Po co pracować, po co baczyć na statek, pilnować steru, masztów, żagli, lin? Po co żyć w trudzie i pocie czoła, gdy statek jak bóstwo – nieśmiertelny?
Wesoło płyńmy, wesoło!
I płynęli jeszcze długie lata. Aż wreszcie z upływem czasu załoga zniewieściała zupełnie, zaniedbała obowiązków i nikt nie wiedział, że statek począł się psować. Słona woda przeżarła belki, potężne wiązania rozluźniły się, fale poobdzierały burty, maszty popróchniały, a żagle zetliły się na powietrzu.
Wszelako głosy rozsądku poczęły się podnosić:
- Strzeżcie się! – mówili niektórzy majtkowie.
- Nic to! Płyniemy z falą! – odpowiadała większość marynarzy.
Tymczasem, pewnego razu, wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie bywało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny zamęt. Wstały słupy wodne i leciały z hukiem na „Purpurę”, straszne, spienione, wrzące. Dopadłszy statku wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku i nagle krzyk straszny rozległ się na pokładzie.
- „Purpura” tonie!
I „Purpura” tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie wiedziała, jak ją ratować!
Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo kochali jednak swój statek ci marynarze.
Więc zebrali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych, a potem chwyciwszy, co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które chciało zatopić „Purpurę”.
Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą – ale walczyła jeszcze. Zalani, na wpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze walczyli do upadłego.
Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku znów zrywali się do walki.
Na koniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi.
I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłąkani.
Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie, podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć.
Głosy te mówiły:
- O, zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie. „Purpura” jeszcze nie zginęła.
Na owe słowa drgnęli ci na wpół umarli i rzucili się wszyscy na spód, i rozpoczęli pracę od spodu.
I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bezczynność i zaślepienie wynagrodzić.

Taki jest tekst „Legendy żeglarskiej” autorstwa Henryka Sienkiewicza. 

Jak już wcześniej napisałam, moi uczniowie z klasy szóstej mieli za zadanie napisać ciąg dalszy legendy.

Zobaczcie, jak wywiązali się ze swojego zadania. Oto kilka prac.

Paweł napisał tak:
Załoga „Purpury” bardzo ciężko pracowała, aby naprawić skutecznie statek.  Jednak było widać, że maszty są zszywane, a podpora statku naprawiana. Marynarze byli już bardziej czujni i uważni. Po pewnym czasie „Purpurę” zaatakowali piraci z zachodu. Załoga przez długi czas dzielnie z nimi walczyła. Po kilku tygodniach na „pomoc” przybyli piraci ze wschodu. Uratowali załogę „Purpury”, ale w zamian opanowali statek. Od teraz załoga pracowała dla nich. Po latach marynarze się zbuntowali i stanęli z nimi do walki. Chcieli być niezależni, jak wiele lat temu. Nie było to łatwe, wymagało od załogi dużej determinacji. Udało się jednak i piraci opuścili „Purpurę”. Po tych wydarzeniach załoga „Purpury” próbowała znaleźć sojuszników w postaci załóg innych żaglowców, które w razie zagrożenia służyłyby im pomocą. Od tej chwili czuli się bezpieczni, dbali o swój statek, reperowali wszystkie usterki, tak, aby nigdy nie powtórzyły się wydarzenia sprzed lat.

A tak wygląda praca Kuby:
Członkowie załogi zrozumieli, że muszą działać wspólnie i zgodnie. Chcieli przywrócić „Purpurę” do dawnej świetności. Żałowali swojej głupoty. Aby odbudować swój statek, podzielili się pracami i ruszyli do dzieła. Pracowali dzień i noc. Nowy kapitan, który został wybrany przez wszystkich, bardzo ich wspierał. Dzięki ciężkiej i wspólnej pracy „Purpura” powstała z dna i poprowadziła swoją załogę w przyszłość, silną i piękną. Teraz byli mądrzejsi, bo wiedzieli, że o swój statek trzeba zawsze dbać oraz dobrze i zgodnie nim zarządzać.

Łukasz napisał tak:
„Purpura” nieszczęściem wpadła w ręce piratów. Żeglarze musieli pracować w okropnych warunkach. Ich serca zalał smutek. Nie umieli sobie radzić z prostymi czynnościami. Wśród załogi znalazł się człowiek, który dawał im nadzieję. Pokazał im, że razem można zrobić wszystko. Nauczył ich wszystkiego, co umiał. Rośli w siłę. Z czasem odpędzili piratów i wysłali ich tam, gdzie pieprz rośnie. A dzielny człowiek został okrzyknięty Kapitanem „Purpury”.

Bartek ujął temat w następujący sposób:
Po kilku latach i wielu trudach, załoga połatała statek. Zrozumiała własne błędy i ruszyła w stronę portu. Cała wyprawa, choć rozpoczęła się lekkomyślnie, to dała marynarzom wiele do myślenia. Nastał nowy dzień, statek płynął spokojnie według obranego kursu. Niestety, ponownie zerwała się burza, a statek znów tonął. Naprawa była, jak się okazało, niezbyt dokładna. Minęło wiele miesięcy pracy i odbudowy statku, aby marynarze znów mogli popłynąć w stronę lądu. Rejs trwał bardzo długo, skończyły się zapasy jedzenia i picia. Ludzie byli już ledwo żywi. Pewnego dnia ujrzeli upragniony ląd, nie wierzyli własnym oczom. Gdy już przybyli do portu, postanowili, że już nigdy więcej nie wyruszą w rejs.

Przeczytajcie pracę Lizy:
I tak pracowali przez wszystkie lata, bez przerwy. Odbudowywali marynarze swą ukochaną „Purpurę” cegiełka po cegiełce. Po pewnym czasie statek zaczął wyglądać i pracować jak przed laty. Niestey, wielkim utrudnieniem była woda wlewająca się w dużych ilościach do „Purpury”. Gdy już statek ukochany był naprawiony, poczęli go ponownie zaniedbywać. „Purpura” znów niszczała, a oni znów ją odbudowywali. Nigdy nie uczyli się na własnych błędach…

A oto praca Kacpra:
Marynarze odbudowywali statek. Gdy naprawili żagle, poprosili o pomoc inny okręt, który był bardzo potężny i w sumie lepszy od zniszczonej „Purpury”.  „Czarna perła” postanowiła pomóc i wysłała swoich marynarzy na pokład „Purpury”.  Ludzie z „Perły” zniewolili „Purpurę”. Trwało to długie lata. Aż w końcu do władzy doszedł dzielny żeglarz, który zorganizował bunt. „Purpura” została uwolniona”! Po 40-stu latach niewoli znowu była wolna. Lecz na tle innych statków nie była już taka potężna. Była przeciętna, a ludzie z niej czasami uciekali.  Tak kończy się historia najpotężniejszego niegdyś statku. Co będzie dalej? Jaki los spotka „Purpurę?”

I jak Wam się podobały wybrane prace uczniów klasy 6F? 
Poradzili sobie?
Uważam, że dali radę. 
To naprawdę mądre dzieciaki :)