Pokazywanie postów oznaczonych etykietą baśnie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą baśnie. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 16 listopada 2015

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Rocznica uruchomienia latarni morskiej ROZEWIE jest doskonałą okazją, aby zapoznać wszystkich z piękną opowieścią Feliksa Fenikowskiego.
Zapraszam do lektury :)

Feliks Fenikowski "Kto pierwszy zapalił ogień na Rozewiu?"

Gniewne morze przy Rozewskim Przylądku stało się postrachem sterników. Coraz to więcej okrętowych wraków czerniało w pianach pod urwiskami kępy. Coraz to więcej marynarzy padało ofiarą złośliwego diabła, przywiązanego do utopionej kotwicy. Najgroźniejszą zaś pułapką był wielki, granitowy głaz, wynurzający się z kotłowiska fal jak ząb kamienny, nazywany po dziś dzień mianem „Frank".
Frank - tak się ongiś zwał dobry żeglarz i bogaty kupiec z Kalmaru - utracił podczas zarazy całą swoją rodzinę z wyjątkiem najmłodszej córki, jasnowłosej Krysty, która odtąd towarzyszyła ojcu we wszystkich żeglugach po Bałtyku.
- Przynosisz mi szczęście, moja córo - mawiał brodaty kupiec. - Nigdy jeszcze tak mi się nie darzyło, jak teraz, kiedy ty jesteś przy mym boku.
Kupował jej piękne klejnoty, kute przez gdańskich złotników, kupował jej sznury złotego bursztynu.
W pięknej i strojnej Kryście kochała się cała załoga od chłopca okrętowego aż do sternika. Co wieczora zasłuchiwali się w jej dźwięczny i tęskny śpiew, dochodzący z szyperskiej kajuty:

Wielka Niedźwiedzico, ty gwieździstooka, 
nie kryj się za chmury, jeno świeć z wysoka. 
Jeno świeć z wysoka i sprzyjaj w tej drodze 
przez morskie kipiele ojcu i załodze...

Sprzyjały też Frankowi gwiazdy i wiatry, jakby zaklęte pieśnią jego córy. Mewy siadały na masztach i rejach, by posłuchać śpiewu jasnowłosej Szwedki. Morświny wynurzały się z wody i ciągnęły orszakiem wokół korabia, a stary Frank gładził siwiejącą brodę i powtarzał wesoło:
- Miłuje cię morze, córko moja. Pókiś ty na pokładzie, nic nam nie grozi.
Za wcześnie się cieszył. Nadeszły bowiem jesienne sztormy. Kusy Purtk znów szarpać się począł w podwodnym więzieniu, rycząc i budząc grzywiaste fale.
Okręty chroniły się w przystaniach, omijały gniewne wody pod Rozewiem, ale szwedzki kupiec, dumy w to, że córka szczęście mu przynosi, puścił się w nową podróż.
- Co mi tam sztormy i wiatry - śmiał się, kiedy gdańszczanie ostrzegali go, by pozostał w porcie. - Co mi tam wszystkie diabły morskie zrobią? Córka moja jest ze mną, a przy niej najgroźniejsza burza mi niestraszna.
I nie zwlekając kazał żeglarzom podnieść kotwicę. Wypłynęli na morze, minęli czub Helu. Okręt pod wydętymi żaglami dążył ku Kołobrzegowi.
Zapadła noc. W kajucie zapalono latarnię, a Frank, pochylony nad mapą, poprosił Krystę, by jak co dzień zaśpiewała mu którąś ze swych pieśni. Posłuszna córka posłuchała ojcowskiej prośby.
Zaczęła nucić:
 
Wielka Niedźwiedzico, okrętników matko, 
świeć z mrocznego nieba -żeglującym statkom. 
Świeć z mrocznego nieba, gwiezdnooka pani, 
korab ojca mego prowadź do przystani.

Zasłuchał się w piosenkę sternik okrętu. Zadumał się, rozmarzył. Nie spostrzegł, że czarny obłok zakrył gwiazdę przewodnią. Nie spostrzegł, że Bałtyk poczyna podnosić grzbiet, jeżyć pienistą grzywę. Nie spostrzegł grożącego niebezpieczeństwa i zamyślony sterował na oślep przed siebie.
Nagle jęknęły wręgi. Trzasnęła burta rozdarta granitowym kłem głazu. Zachybotał okręt, zadarł dziób wysoko w górę i począł tonąć. Woda z szumem wdarła się do ładowni i kajuty, zalała pokład. W ciemności rozległy się przerażone krzyki:
-  Giniemy!
-  Córo moja, gdzieżeś jest?
-  Ojcze, ojcze...
-  Ratujcie!
Huk kipieli zagłuszył wołania. Zamknęła się wzburzona toń nad czubkami masztów Frankowego korabia. Na dno poszli okrętnicy. Z całej załogi ocalała jedynie jasnowłosa Krysta, którą fale wyrzuciły na rozewski brzeg.
Dziewczyna wspięła się na urwisko. Z wodorostami w rozplecionych włosach i fałdach wilgotnej sukni poczęła drżącymi rękami zbierać gałęzie i chrust. Ułożyła stos, by ojcu i żeglarzom, jeśli uczepieni szczątków rei i masztu walczą tam w ciemnościach z grzywaczami, wskazać drogę do lądu. Ale nie miała krzesiwa i hubki, aby rozpalić ogień, wołała więc wyciągając białe ramiona ku gniewnemu morzu:
-  Ojcze, ojcze!...
Nie doczekała się odpowiedzi. Stary Frank razem ze swymi towarzyszami znalazł już grób na morskim dnie. Ale z checzy przy Lisim Jarze przyszedł, zwabiony nawoływaniami, młody rybak imieniem Fabisz. Zobaczył jasnowłosą, rozszlochaną dziewczynę, pomógł jej podpalić stos. Podszedł do niej, wysłuchał jej opowieści o rozbiciu, spierzchniętą dłonią otarł łzy toczące się z jej oczu.
- Nie płacz, miła - szepnął. - Chodź do mojej chaty. Nie zabraknie ci w niej niczego. Odpoczniesz, uspokoisz się, a jeśli zechcesz, będziesz mogła pozostać ze mną na zawsze.
Tak się też stało. Jasnowłosa Szwedka poślubiła kaszubskiego rybaka i została na Rozewskiej Kępie. I co nocy rozpalała na stromym urwisku ogień, aby czerwone jego płomienie, widoczne daleko na morzu, uchroniły zbłąkanych żeglarzy i rybaków od losu jej ojca, którego imieniem nazwany został ostry głaz, sterczący z białych pian.
Kiedy umarła, czynili to samo jej synowie i wnukowie, a kusy Purtk pienił się i zgrzytał na dnie, wściekły, że złość jego jest bezsilna.
 
 

wtorek, 16 grudnia 2014

BAŚNIE, LEGENDY, MITY - O TYM, JAK ŚLEDŹ ZOSTAŁ KRÓLEM RYB, A FLĄDRA ZBRZYDŁA

Zbliżają się święta. Z pewnością przygotowywać będziecie potrawy z ryb. Do wspólnego gotowania można zaprosić dzieci i przy okazji opowiedzieć im legendę o flądrze, która straciła całą swoją urodę, a śledź został królem ryb.



Opowieść pochodzi z książki "Legendy rybackie" autorstwa Grzegorza J. Schramke i Ryszarda Strucka.

Krzywy pysk flądry

Dawno już ptaki wybrały sobie króla, dawno już zwierzęta okrzyknęły swoim władcą lwa, dawno już nad ludźmi panowali siwobrodzi, przybrani w korony i długie gronostajowe płaszcze monarchowie. Jedne tylko morskie ryby nie mogły się zdecydować, kogo spośród nich obrać królem.

Nie ma się temu co dziwić, bo wybór taki to bardzo poważna sprawa. Panujący bowiem ma reprezentować cały swój lud, całe swoje państwo. W przypadku ryb taki król jest przedstawicielem wszystkich żyjątek zamieszkujących słoną wodę. Jego państwo to też nie byle jakie księstewko z górką i zameczkiem na niej stojącym. Jego państwo to wielkie oceany i morza. Nie dziwota więc, że ryby tak poważnie zabrały się do wyboru władcy. Jeszcze jedną, niebagatelną trudnością było to, że kandydatów na rybi tron nie brakowało. Nawet najmniejsza rybka chciała zostać królem. Największe szanse spośród wszystkich mieszkańców wód miała flądra. Zgrabna, urodziwa, towarzyska, dobrze ułożona wydawała się najlepszą kandydatką. Ryby jednak, aby sprawiedliwości stało się zadość i żeby ostatecznie przekonać się o słuszności wyboru, postanowiły urządzić wielki wyścig, którego zwycięzca po wsze czasy miał zostać królem głębin.

Flądra trochę marszczyła się niezadowolona z takiej ugody, ale po chwili rozjaśniła piękne oblicze, wydumawszy sobie: "No cóż, niech się ścigają. Ja zaś ożenię się ze zwycięzcą i będę królową wszystkich ryb. Ach! - rozmarzyła się. - Może władcą zostanie piękny i dobrze ułożony dorsz! Albo szlachetny łosoś! Ach, to cudownie by było!".
W dobrym nastroju, z głową pełną marzeń o przyszłości pełnej blasków przy pięknym i dobrze ułożonym królu dorszu lub szlachetnym królu łososiu, flądra popłynęła do swojej siedziby ukrytej gdzieś w głębinach i zaczęła przygotowywać się na zakończenie wyścigu. 

Po dłuższym czasie, piękna, że aż blask bił naokoło, popłynęła dostojnie na metę zawodów, dumnie i łaskawie (jak przystało na przyszłą królową) spoglądając na mijane maleńkie rybki i inne żyjątka. Bardzo się jednak spóźniła. Zawody już się zakończyły. Zwycięzcą został śledź.

Flądra, zdumiona, wytrzeszczyła oczy i nie dowierzając powtarzała:

- Śledź?! Zwyczajny śledź królem mórz?! Nie dorsz? Nie łosoś? Śledź?!

Wreszcie, gdy wieść na dobre do niej dotarła, wpadła w gniew:

- Cooooo?! Jak to?! Taki stary mruk, prostak z pospólstwa królem?! I ja, piękna, cudowna mam za niego wyjść?! Nigdy!

Skrzywiła się przy tym okropnie i urażona popłynęła w głębiny.  Grymas pyszczka był tak silny, że został jej już na zawsze. Można się zresztą o tym łatwo przekonać nawet dziś. Wystarczy tylko trochę się jej przypatrzeć.

Gdy flądrze wreszcie nieco minęły złość i uraza, chciała wygładzić rysy twarzy i popłynąć między ryby, by jak zawsze świecić w towarzystwie blaskiem swej urody. Ze zgrozą jednak stwierdziła, że nijak nie może wyprostować skrzywionego okropnie pyszczka. Próbowała raz i drugi, a tu nic. Na dal był krzywy i szpetny. Wpadła w rozpacz i wreszcie, pełna wstydu, uciekła w głębinę. Od tego czasu stroni od gromady, całymi dniami spoczywa na dnie, wylegując się na jednym boku i łypiąc złowrogo ślepiem na przepływające ryby. taką to straszną karę poniosła flądra za wielką pychę.

A śledź? No cóż, śledź, wybrany królem, panuje szczęśliwie wszystkim rybom w morzu, jest szanowany i ceniony nawet przez wybrednych ludzi. 






czwartek, 13 listopada 2014

BAŚNIE, LEGENDY, MITY - Jan Parandowski "Królestwo morza". Propozycje pracy z tekstem.

Dziś zabieram Was w świat morskich mitów. 
Na początek bardzo przyjemny tekst Jana Parandowskiego "Królestwo morza". 
Pochodzi on z podręcznika dla klasy piątej "Między nami". 
Pod tekstem przedstawiam kilka propozycji, które można wykorzystać przy okazji pracy z mitem.

źródło zdjęcia: szuflada.net


Jan Parandowski - Królestwo morza

Posejdon mógł się teraz ożenić. Chciał nawet tego bardzo, albowiem się zakochał. Razu pewnego był na wyspie Naksos, na przyjęciu, które wydawał stary bóg wodny Okeanos. Po uczcie tańczyły jego córki, a z nich najpiękniejsza była Amfitryta o jasnych warkoczach. Posejdon oświadczył się ojcu o jej rękę i został przyjęty. Lecz panna go nie chciała. Czuła doń po prostu odrazę. Posejdon nie był brzydki, ale pomimo potężnej budowy ciała nie mógł uchodzić za ideał piękności. Miał śniadą cerę, włosy zwichrzone i nadmiernie bujne, brodę wiecznie wilgotną i pełną mułu, a oczy jego, palące się złowrogo pod krzaczastymi brwiami, budziły przestrach w lękliwym sercu dziewczyny.

Smutny wrócił Posejdon do swego samotnego pałacu w głębinach morza. Wówczas podpłynął ku niemu delfin, najmądrzejszy ze stworzeń zamieszkujących przestworza wód, i obiecał Posejdonowi, że sam wszystko pomyślnie załatwi. Nazajutrz był u Amfitryty i opowiadał jej o niezmiernych bogactwach wszechwładnego pana wodnego żywiołu, o jego posiadłościach, które zdają się nie mieć granic, o dziwnych mieszkańcach morza, co legnie całe u jej stóp i będzie jej cześć oddawało, jako swej królowej:

„Mieszka on w pałacu błękitnym, który ma dach z muszli, a one w czasie odpływu otwierają się, ukazując wewnątrz cudne perły. Ze ścian wyrastają żywe kwiaty, a przez okna z bursztynu zaglądają ryby. W pałacowym sadzie drzewa szafirowe i czerwone rodzą złote owoce. Algi układają się na powierzchni fal, aby światło, przechodząc przez nie, mieniło się barwami tęczy. Wśród gałęzi korali zabłąkane gwiazdy morskie rozniecają słabe, migotliwe światełka. Pająki mkną szybko na szczudłowatych nogach, lilie morskie wyrastają z dna jak drobne palmy o wielolistnej koronie. Gąbki szkliste wyglądają jak małe karły o wielkich siwych brodach, a gdy przepłynie orszak świecących głowonogów, w prześlicznej grze barw sypią się z góry błękitne, czerwone i białe skrzące się kulki, które opadają jak deszcz gwiazd różnokolorowych. Kiedy morze jest spokojne, widać z głębi słońce niby otwarty kielich wielkiego, purpurowego kwiatu”.
Nimfa zamyśliła się, potem zapytała jeszcze o to i owo, a w kilka dni później zasiadła na szmaragdowym tronie obok Posejdona, jako królowa morza. [...] Delfin nie kłamał. Życie Amfitryty było naprawdę rozkoszne. Otaczał ją dwór tak wspaniały, jakiego nie miała Hera, królowa nieba. Zbiegły się do niej wszystkie siostry, okeanidy, córki starca morskiego Okeanosa. A było ich trzy tysiące. Gdy płynęły dokoła jej rydwanu, fale okrywały się białą pianą, jak gdyby wszystkie srebrne obłoki spadły z nieba na wodę. Służyło jej pięćdziesiąt nereid. Były to boginki wesołe, które witały swą panią śpiewem i zapraszały do tańca. Lecz Amfitrycie nie wypadało tańczyć, więc tylko siadała w ich gronie na jakiejś skale, a one, rozłożywszy się u jej stóp, czesały swe zielone włosy.

Nad morzem panuje wszechwładna wola Posejdona. W głębi swego podmorskiego pałacu wie wszystko, co się dzieje na ruchliwej powierzchni. Gdy wiatry nieopatrznie wzburzą fale, zjawia się Posejdon i jednym spojrzeniem ciemnych oczu uśmierza bałwany, a burze niesforne precz rozpędza. Trójzębem dźwiga okręty uwięzione wśród skał lub osiadłe na mieliznach, a rozbitkom posyła wartkie prądy, które ich niosą do bezpiecznych brzegów. Przed jego gniewem drży ziemia, morze i człowiek rzucony w lichej łupinie na wodne obszary, a on pamięta o malutkim ptaszku, zimorodku. Po słotach listopadowych nastają w grudniu dni ciepłe i łagodne, właśnie w czasie, kiedy samiczka zimorodka wysiaduje jajka w gnieździe pływającym. Dla jej spokoju Posejdon wygładza fale i poskramia wiatry, a okręty, burzą zimową zatrzymane w obcych przystaniach, wracają do domów.

Propozycje pracy z tekstem:

1. Na podstawie tekstu napisz kim jest Posejdon. Jak wygląda? Co robi? Czym się zajmuje? Jaki jest?

2. Opisz pałac i sad Posejdona.

3. Na podstawie tekstu wykonaj makietę pałacu Posejdona. (doskonałe zadanie do pracy w grupach)

4. Napisz w imieniu Amfitryty list do jej ojca - boga wodnego, Okeanosa.

5. Napisz zaproszenie na ucztę w pałacu Posejdona.

6. Wyobraź  sobie, że jesteś reporterem. Przeprowadź wywiad z Posejdonem lub Amfitrytą. O co chciałbyś ich zapytać?

7. Biuro podróży wydało folder reklamujący podwodny świat Posejdona. Jak powinna wygladać taka ulotka? Zaprojektuj ją. 
 

To tylko kilka propozycji. Tekst niezbyt wielkich rozmiarów, a tyle można z nim zrobić. 

 Może ktoś skorzysta z moich propozycji :)

Morskie pozdrowionka dla wszystkich :)

środa, 30 lipca 2014

HANNA ZDZITOWIECKA - BURSZTYNOWA KORONA (legenda o mikołajku nadmorskim)



Dawno, dawno temu w kaszubskiej wiosce nad morzem mieszkał chłopiec zwany Mikołajkiem. W całej okolicy, ba, nawet na całym wybrzeżu nie znalazłby większego psotnika i urwisa. A co najgorsze, to, że Mikołajkowe psoty były złośliwe i krzywdę przynosiły.

Ileż to razy splątał sieci rozwieszone na żerdziach po skończonym połowie. Kiedy indziej łodzie odwiązywał z łańcuchów, by je fala porwała i poniosła na pełne morze. To znów liny przy żaglach podcinał, że się rwały podczas sztormu i rybacy musieli ciężko walczyć o życie, zaskoczeni na pełnym morzu. Potrafił także zakraść się do cudzej komory po schowane tam bursztyny, na które był przedziwnie łasy.

Ale nie tylko ludziom dawał się chłopak we znaki. Mewy i rybitwy na jego widok zrywały się z krzykiem i krążyły mu nad głową niespokojne i przerażone, bo im jaja i pisklęta podbierał. Z morza wyławiał dla zabawy różowe chełbie, a potem rzucał na piasek, gdzie ginęły wysuszone palącym słońcem, z dala od wody. Najbardziej lubił się turlać ze stromego stoku do brzegu, nie zważając na to, że niszczy trawy i zioła utrzymujące lotny piasek, i sosnom na wydmach odsłania korzenie. Po niejednej takiej zabawie drzewo chyliło się przy wietrze ku ziemi, a podmyte sztormową falą spływało na wodę wraz z kawałkami wyrwanego lądu.

Nie było żadnej rady na chłopaka. Ludzie prosili, tłumaczyli, grozili – a on swoje. Do roboty – ostatni, do zabawy, do psoty, do szkody – zawsze pierwszy.

Toteż, kiedy po udanym połowie cała osada się zbiegła, by pomóc przy wybieraniu ryb z sieci, na próżno matka i ojciec wołali Mikołajka. Smyrgnął – jak zwykle – w las rosnący na wydmie. Zachciało mu się szukać bursztynów w jemu tylko znanym, odległym miejscu, gdzie morze wyżłobiło niewielką zatoczkę w piaszczystym niskim brzegu.

Mikołajek biegł między sosnami wygiętymi jak sztandary od wiatru wyjącego z morza, przez piasek, w którym nogi grzęzły mu po kostki: biegł ku sypkim pagórkom porośniętym twardą, wysoką trawą, wrośniętą korzeniami w ruchomą wydmę. Gdy dobiegł, zmęczony rzucił się na ziemię, twarz wystawił do słońca i … zasnął.

Zbudził go śpiew dolatujący poprzez szum morza.

Szumiała sosenka, szumiała żałośnie,
że w ubogim piasku ponad morzem rośnie.
Żałośnie szumiała, łzy żywiczne lała,
gdy padła na piasek, fala je zabrała...
Zabrała je fala na głębie dalekie,
leżały tam lata, leżały tam wieki.
Wicher zwalił sosnę, fale ją zabrały,         
ale te żywiczne łezki pozostały.
Wyniosą je fale, wyrzucą z głębiny.
Pozbierają ludzie złociste bursztyny.
I może kto wspomni, jak to przed wiekami
płakała sosenka żywicznymi łzami.

Mikołajek słuchał przez chwilę pięknych słów. Wreszcie zaciekawiony wysunął głowę spomiędzy kęp trawy.

Na wygładzonym przez wodę piasku siedziała urocza dziewczyna w sukni koloru morza, przepasanej wstęgami morszczynu i przybranej ciemnymi muszlami omułków, złączonych nicią bisioru. Na długich, zielonych włosach miała koronę z bursztynów wszystkich odcieni, od jasnego jak śmietana na mleku, do ciemnego jak świeża żywica spływająca ze zranionej sosny. Korona zdawała się płonąć w południowym słońcu, którego promienie przenikały ją na wskroś.

Mikołajkowi oczy się zaświeciły na ten widok. Babka opowiadała w zimowe wieczory o córce króla Bałtyku, ale chłopiec myślał, że to tylko baśń powtarzana z pokolenia na pokolenie.

- Bursztynowa korona Panny Wodnej! – szeptał sam do siebie. – Prawdziwa bursztynowa korona… Gdyby ją zdobyć… gdyby ją mieć na własność… taki skarb… takie bogactwo… Dopiero by się ludzie dziwili, gdybym im pokazał… Ile by to złota można za nią dostać od kupców! Starczyłoby do końca życia i nie musiałbym nigdy pracować!... Nie! Kto to by sprzedał taki skarb! Schowałbym w skrzyni i tylko czasem popatrzył na koronę córki króla Bałtyku.

Tymczasem Panna Wodna skinęła na fale z białymi grzywami, które ją otaczały.

- Rozczeszcie mi włosy – rozkazała.

Jedna z fal zdjęła jej z głowy koronę i ostrożnie złożyła na wydmie, blisko ukrytego w trawie Mikołajka. Inne rozplatały królewnie szmaragdowe włosy, podobne do zielonych taśm glonów, czepiających się podwodnych kamieni. Śpiewały przy tym swej pani pieśń o ukrytym w głębinie bursztynowym pałacu władcy Bałtyku i jego skarbach.

Ale Mikołajek nic nie słyszał i nic nie widział prócz leżącej przed nim korony. Czołgał się ku niej powoli, uważając, by nie zaszeleścić złamaną lub tylko trąconą trawą.

- Korona… bursztynowa korona… będzie moja… musi być moja…

Jeszcze jeden ruch i bursztyny zniknęły pod wypłowiałą błękitną koszulą. Nie bacząc już na nic, chłopiec zerwał się i popędził wzdłuż wydmy ku domowi.

- Mam ją! Mam skarb największy na świecie! – krzyczał, nie mogąc jeszcze uwierzyć w swoje szczęście.

Tupot jego nóg i okrzyki zwróciły uwagę Panny Wodnej. Obejrzała się, a widząc uciekającego rozkazała:

- Gońcie go! Ukradł moją koronę! Gońcie go! Musicie go schwytać! Prędzej!

Wzburzone fale pędziły z szumem i pluskiem po brzegu.

- Oddaj koronę! Oddaj, oddaj, bo zginiesz!

- Nie oddam! Nie oddam! To moje! – odkrzyknął biegnąc coraz prędzej, aż wpadł między sosny na wydmie.

Skrył się za pniem, by nabrać tchu, pewny, że go fale nie wytropią. Ale natychmiast z morza wzbiło się w górę stado białych mew, które krążąc nad nim zdradziły swego dawnego prześladowcę.

- Wychodź, bo zatopimy całą wieś! - Groziły wznoszące się coraz wyżej fale, aż jedna z nich przetoczyła się po nasypie, tworząc wyrwę, przez którą dostały się pozostałe.

Mikołajek porwał się znowu do ucieczki. Ledwie jednak wspiął się znowu na wzgórek, uderzył go silny podmuch od przodu, aż mu zabrakło tchu w piersiach. To Panna Wodna wezwała wiatr morski na pomoc.

Szum wichru i łoskot fal doszedł aż do pałacu z bursztynów. Władca Bałtyku wypłynął na rozkołysane morze gniewny i zaniepokojony.

- Kto śmiał rozpętać burzę bez mego pozwolenia?

- To przez niego! Ten chłopak ukradł moją koronę! To ja wezwałam wiatr morski na pomoc. – Panna Wodna wskazała ojcu Mikołajka, który zgięty wpół usiłował biec dalej naprzeciw zbijającej go z nóg wichurze. Szarpnięty nowym, najmocniejszym podmuchem stąpnął nieostrożnie na skraj podmytej już wydmy i stoczył się na dół. Korona wysunęła mu się zza pazuchy i wpadła między wzburzone fale. Trzęsąc białymi grzywami otoczyły schwytanego rabusia.

- Puśćcie mnie! Puśćcie! Zabrałyście już koronę!

Wystraszony, na próżno miotał się w tę i tamtą stronę, lecz one zastępowały mu drogę, sięgając do ramion i chlustając słoną wodą w oczy.

- Ukarz go, ojcze Bałtyku! Ukarz go srogo za to, że śmiał ukraść moją koronę! – wołała Panna Wodna.

- Zawiniłeś srodze i kara musi być sroga – powiedział władca Bałtyku i skinął bursztynowym berłem. – Zabierzcie go na dno morza do mego pałacu, gdzie będzie musiał pracować dniem i nocą.

- Litości! Zginę na dnie morza bez powietrza! Miejcie litość nade mną! – błagał Mikołajek.

- A czy ty miałeś litość nad różowymi chełbiami, które ginęły na piasku dla twojej zabawy? – zaszumiały groźnie fale.

- Przypomnij sobie wszystkie szkody, które wyrządziłeś rybakom i zbieraczom bursztynów. Przypomnij sobie, ile zmartwienia przysporzyłeś ojcu i matce!

- Oni mi przebaczą!

- Krrra! Ale my ci nie przebaczymy! - zakrakały mewy, trzepocząc nisko nad głową chłopca. – Czy ty miałeś litość nad nami, gdyś nam jaja złożone na brzegu podbierał?

Sosny rosnące na wydmie potrząsnęły wygiętymi gałęziami:

- Spójrz na nasze obnażone korzenie i schnące konary… Spójrz na trawy i zioła z takim trudem utrzymujące sypki piasek. Traktowałeś je, gniotłeś, wyrywałeś i niszczyłeś bez litości, choć to one chronią brzegi przed burzą i wichurą…

- Dosyć – odezwał się surowo władca Bałtyku. – Zbyt wiele zawiniłeś…

- Zlitujcie się! Już nigdy…

- Za późno teraz na skruchę. Nikt nie stanął w twojej obronie.

Wtem mała, płaska stornia musnęła stopy królewskie.

- Burza wyrzuciła mnie na brzeg i zginęłabym, gdyby on mnie nie odniósł do wody.

- Zrobiłeś to?

- Trzepotała się na piasku, to ją wrzuciłem. Zapomniałem już o tym.

- Ona nie zapomniała, żeś ją uratował. Czy kto jeszcze chce świadczyć za tym chłopcem?

Uwijająca się za muchami jaskółka przysiadła Mikołajkowi na ręce.

- Miałam skrzydło złamane… Złożył mi je, opatrzył i karmił mnie, póki znowu nie mogłam pofrunąć.

Rozjaśniła się twarz króla Bałtyku.

- Jaskółka i stornia stanęły w twojej obronie. Dzięki nim nie zabiorą cię fale do podwodnego pałacu. Pozostaniesz na wydmie, którą tyle razy bezmyślnie niszczyłeś i z której ukradłeś bursztynową koronę panny Wodnej. Teraz, w zmienionej postaci, głęboko wrośniętymi korzeniami umacniać będziesz lotny piasek i osłonisz go szeroko rozłożonymi liśćmi. Będziesz patrzył znieruchomiały na mewy i rybitwy, jak przy tobie wychowują pisklęta, na bujające się w wodzie chełbie, a fale wyrzucą ci kawałki bursztynów, których nie będziesz mógł dosięgnąć. Rybacy bez obawy rozwieszą sieci i przycumują łodzie nie opodal ciebie, a że błękitne kwiaty i liście przypomną im twoją wyblakłą koszulę, nazwą nieznaną im roślinę mikołajkiem nadmorskim. Potem ludzie zapomną o chłopcu, choć zachwycać się będą barwą i kształtem twych kwiatów. Ale biada ci, jeśli zechcą je zerwać. Bo tylko wtedy odzyskasz swą dawną postać, kiedy przez wszystkie miesiące od wiosny do jesieni nikt na całym wybrzeżu nie zniszczy, nie uszczknie żadnego listka, żadnego twego kwiatu. Jeżeli wszyscy cię uszanują, wtedy mikołajek nadmorski stanie się znowu Mikołajkiem z rybackiej wioski.

Po tych słowach władca Bałtyku zszedł z Panną Wodną do bursztynowego pałacu. Mikołajek został sam napsutej wydmie. Zniknęła jego rozwichrzona czupryna i wypłowiała niebieska koszula. Tam, gdzie przed chwilą stał chłopiec, zjawiła się błękitna główka kwiatowa otoczona sztywnymi srebrzystymi liśćmi.

Zaczęła się długa, wieki całe trwajaca pokuta Mikołajka, psotnika i urwisa z wioski na kaszubskim wybrzeżu.

 

źródło: wikipedia.pl

 
źródło: wikipedia.pl


Mikołajek nadmorski (Eryngium maritimum) – gatunek rośliny z rodziny selerowatych. Występuje na wybrzeżach: Morza Bałtyckiego, Północnego, Śródziemnego, Czarnego i Atlantyku. W Polsce gatunek rzadki, najczęściej spotykany na wydmach nadmorskich Zatoki Gdańskiej.

Roślina objęta jest w Polsce ścisłą ochroną gatunkową. Jest zagrożona wskutek zalesiania wydm, na których występuje, oraz zrywania i przesadzania do ogródków przydomowych  

Największe jej skupisko znajduje się pomiędzy Ustką i Mielnem, na Mierzei Wiślanej i w rezerwacie przyrody "Mechelińskie Łąki"

Najwcześniej w Europie mikołajek nadmorski został objęty ochroną nad Zatoką Gdańską, na mocy "Rozporządzenia policyjnego dotyczącego mikołajka", obowiązującego od 1902 roku.

Jest jednym z ulubionych motywów haftu kaszubskiego szkoły puckiej.

źródło: odkryjpomorze.pl

Znajduje się w herbie miejscowości Dziwnów, Żelistrzewo i Ustronie Morskie.


 HERB DZIWNOWA



HERB USTRONIA MORSKIEGO








Smutna ta legenda, prawda? 
Mieliście okazję kiedyś zobaczyć mikołajka nadmorskiego?

























poniedziałek, 7 lipca 2014

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Hanna Zdzitowiecka "SZNUR Z TRZEMA WĘZŁAMI"

- Nie marudź, spóźnimy się na statek - nawoływali marynarze kolegę, który zatrzymał się tuż przed wejściem do portu.
- Błażek, odjedziemy bez ciebie!
- Zaraz was dogonię - odkrzyknął podchodząc do staruszka, zgiętego pod ciężarem wielkiego tobołu.
- Dajcie, pomogę wam.
- Bóg ci zapłać synu.
- Daleko mieszkacie? Bo nasz statek dziś wychodzi w morze.
- Zdążysz.
Starzec ruszył przodem pod górę tak prędko, aż się chłopak zasapał. Tobół musiał ważyć chyba tyle, co korzec pszenicy, a zaszli z nim aż na drugi kraniec miasta, daleko od przystani. 
Stanęli wreszcie przed małą, na pół rozwaloną chatką. 
- Połóż go tutaj na ziemi i zaczekaj, dam ci coś za to, żeś mi dopomógł.
- Nie chcę żadnej zapłaty - obruszył się Błażek. - Nie dla pieniędzy wam niosłem, tylko dlatego żeście słabi i starzy.
- Wiem, że to z dobrego serca. Za to się złotem nie płaci.
Starzec wyniósł z chaty kawałek zwykłego konopnego sznura z trzema marynarskimi węzłami.
 - Masz tutaj zawiązane trzy wiatry. Rozwiążesz je tylko w potrzebie... I pamiętaj, przy ostatnim odrzuć sznur jak najdalej od siebie.
Błażek popatrzył spod oka na dziwny dar, ale nie chcąc robić przykrości staremu, podziękował, włożył sznur do kieszeni i pobiegł szybko do przystani.
Przed wieczorem wyszli w morze. Czekała ich długa droga do dalekich krajów za oceanem. Mieli stamtąd przywieźć drogocenne towary w zamian za dorodne ziarno pszenicy.
Spokojnie i przy pomyślnych wiatrach przeszli duńskie cieśniny i żeglowali po oceanie. Dopiero w drodze powrotnej z dala od lądu, dostali się w obszar ciszy morskiej. Najmniejszy nawet powiew nie poruszał rozpalonego powietrza. Żagle zwisły bezwładnie i statek trwał nieruchomo przez kilkanaście dni. Ludzie dusili się od upału i nawet noc nie dawała ochłody.
- Jak potrwa dłużej, to zabraknie nam jedzenia i słodkiej wody do picia...
Kapitan kazał ograniczyć porcje. Marynarze snuli się po pokładzie, daremnie wypatrując jakiejś chmurki na niebie, która zwiastowałaby zmianę pogody. Błażek stał z innymi oparty o reling. 
- Nie ma tam który krzesiwa? - spytał przechodzący bosman.
Sięgnęli rękami do kieszeni. Jeden skrzesał ognia i bosman oddalił się z fajką w zębach.
Błażek daremnie szukając krzesiwa, przypadkiem wyciągnął dawno zapomniany kawał sznura konopnego. Popatrzył chwilę na węzły  i bez przekonania, ot tak, żeby coś robić, zaczął rozluźniać najmniejszy.
- Żeby to była prawda, co ten stary gadał - westchnął, rozwiązując go z trudem.
Gdy skończył, poczuł natychmiast na twarzy świeży powiew. Z niedowierzaniem popatrzył na wodę. Przed chwilą gładka jak lustro, teraz zaczęła się marszczyć i lekko falować. 
- Wiatr! Wiatr!
- Cisza już się skończyła!
- Spójrzcie na żagle!
Wszyscy jakby się obudzili ze snu. Tupot nóg rozległ się na pokładzie. Obwisłe dotąd żagle chwyciły wiatr, wydęły się lekko i ku radości załogi statek ruszył z miejsca. 
- Dzięki ci, dobry staruszku - szepnął Błażek, chowając sznur do kieszeni. - Uratowałeś nam życie... A ja nie chciałem ci wierzyć.
Orzeźwieni świeżym powietrzem, pełni otuchy płynęli na północ, popychani pomyślnym wiatrem, który nadleciał tak niespodziewanie. Kapitan i bosman, od lat znający wszystkie wybryki pogody, nie mogli się nadziwić tej zmianie, a Błażek milczał, nie chcąc zdradzić swej tajemnicy.
Ale radość nie trwała długo. Dwa dni potem ukazał się na widnokręgu okręt uzbrojony w potężne działa, z czarną flagą korsarską na maszcie. Musiał dostrzec powracający statek, bo skierował się prosto ku niemu. 
Kapitan obserwował go bacznie przez lunetę.
- Dopędzą nas jeszcze przed zmrokiem. Nie zdołamy im umknąć, chyba że wiatr się zmieni. Gdyby wiał trochę mocniej, to by nas uratowało.
Stojący obok Błażek sięgnął ręką do kieszeni.
- Czego się gapisz? - huknął na niego kapitan - Do roboty! Stawiać żagle!
Na sznurze były jeszcze dwa węzły - dwa wiatry. Błażek biegnąc do masztu rozplątał drugi...
Nagłe uderzenie szkwału omal go nie przewróciło. Wiatr załopotał żaglami, wydymając je coraz mocniej. Wysoka fala uniosła dziób statku ku górze, potem rzuciła go w dół, ale sternik trwał jak przykuty do koła, czuły na każde drgnięcie, i prowadził go pewną ręką. 
Siekący deszcz zasłonił okręt piratów. Nikt nie zważał na ulewę, na fale chlustające i przelewające się przez pokład. Załoga, choć przemoknięta, nie myślała o zmęczeniu i z ochotą spełniała każde zadanie oddalające statek od korsarzy.
Wiatr dął przez całą noc bez przerwy. Gdy tylko się rozwidniło, wszyscy zbiegli się wpatrywać, czy nie ma czarnej flagi w pobliżu.
Okręt wyłonił się z mgły niespodziewanie tak blisko, że widać było ciemne od wichrów i słońca twarze i ręce trzymające haki do zaczepienia o burtę ściganego statku. Wkrótce korsarze dostaną się na pokład, zrabują towary i wezmą załogę do niewoli. Marynarze, wiedząc, że chodzi o ich życie, walczyli nieustraszenie. Przecinali zaczepione już liny, odpychali bosakami ocierający się o burtę okręt, zrzucali wdrapujących się na pokład piratów.
Błażek po raz trzeci wyciągnął z kieszeni dar dziwnego staruszka. Pamiętał, że teraz należy sznur odrzucić daleko od siebie. Węzeł zaciśnięty był tak mocno, że chłopak musiał pomagać sobie zębami. W chwili, gdy rozluźnił go nieco, świsnęła mu koło głowy lina rzucona przez napastnika. Hak na jej końcu zaczepił o sznur i wyszarpnął go z ręki Błażka, rozplątując w locie ostatni węzeł.
I wtedy stało się coś strasznego.
Potężna, olbrzymia fala uniosła korsarski statek jak piórko i odrzuciła daleko, aż wszystkie deski zatrzeszczały i woda wdarła się do wnętrza. Pod okrętem piratów otworzyła się głęboka wodna przepaść. Wirujący lej wciągnął go, okręcił wkoło i zamknął nad nim, zatapiając wszystkich korsarzy.

- Dostali się w oko cyklonu! - krzyknął sternik, usiłując co prędzej oddalić się od miejsca tej strasznej zagłady.
Długo jeszcze walczyli z wichurą i bijącymi o statek falami. Ale statek odszedł ku południowi, nie czyniąc im krzywdy. Burza przycichła i wkrótce już mogli spokojnie powracać do macierzystego portu. 


Źródło: internet