Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie morza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie morza. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 lutego 2015

WARTO PRZECZYTAĆ - KARINA KOŃCZEWSKA "DROGA DO MARYNARZA"

Witajcie Kochani.
Trochę Was zaniedbałam ostatnio.
Tęskniliście?
Mam nadzieję, że choć troszeczkę... ;)

Ale już jestem i nadrabiam zaległości. Ostatnie dni to była jazda bez trzymanki: choroba, wyprawienie męża w morze, wystawianie ocen, rady, zebrania, podsumowania, sprawozdania i inne różności.
Uporałam się z tym i teraz mogę oddać się blogowaniu i lenistwu ;)

Choroba, choć nieprzyjemna, ma to do siebie, że jak dochodzimy do siebie, możemy oddać się lekturze. Tak też zrobiłam ostatnio. 
Jednym tchem przeczytałam książkę Kariny Kończewskiej "Droga do marynarza".



Nie miałam okazji poznać Kariny osobiście. Znamy się z FB, gdzie Karina występuje pod intrygującą nazwą TAKA JA MARYNARZA. Od kilku miesięcy lajkujemy sobie zdjęcia, czasami wymieniamy się komentarzami. Zaintrygowała mnie bardzo jej historia, czułam, że musi to być wyjątkowa osoba i po przeczytaniu książki wiem, że się nie myliłam.

Tytułowa droga do marynarza to opis przeżyć Kariny, jej zmagania z chorobą i istne piekło, przez które musiała przejść, by w końcu na swojej drodze spotkać marynarza Piotra - miłość swojego życia.

Ale od początku.
W wieku trzynastu lat Karina doznała kontuzji podczas rozgrywanego meczu koszykówki. Sprawna, wysportowana dziewczyna nie wiedziała jeszcze czym zakończy się dla niej uderzenie piłką w udo.
Narastający ból, utykanie zmusiły Karinę do wizyty u lekarza. I tu zaczyna się pasmo pomyłek i niedopatrzeń i wręcz znieczulicy medyków. Aż trudno uwierzyć, że przez blisko dwadzieścia lat cierpień, tak niewielu lekarzy z powołaniem stanęło na drodze autorki. 
Nie wiem skąd Ona wzięła tyle siły na walkę z tym potwornym bólem, który nie mijał latami. Dużo by o tym pisać, to trzeba przeczytać. Karina przeszła ponad trzydzieści operacji, trzy razy obudziła się na stole operacyjnym, przeżyła śmierć kliniczną i... nie poddała się. Uratowała życie, uratowała nogę. 
Czapki z głów! Pokłon i wielki szacunek.
Niejednokrotnie miałam łzy w oczach czytając słowa Kariny. Ludzki rozum nie jest w stanie zrozumieć, jak można poradzić sobie w tak ciężkich chwilach.

Na początku książki autorka umieściła cytat, słowa ojca Pio: "Im większe są cierpienia, tym większa jest miłość, jaką cię bóg obdarza". 
I jest to prawda. Karina pięknie pisze o miłości i oddaniu rodziny, tej bliższej i dalszej. To cudowne, że w tych ciężkich chwilach wszyscy tak bardzo jej pomagali. Szczególnie ciepłe słowa opisują Jej kontakt z babcią. Dla mnie to szczególnie ważne, bo moja babcia też była wyjątkową osobą. 
Cierpienia Kariny zostały wynagrodzone jeszcze jedną wielką miłością - miłością Piotra. Piękne to uczucie, pięknie opisane. Piotr jest marynarzem, więc nie będzie im łatwo, ale w miłości siła. Życzę im wiele szczęścia, oboje na nie zasługują. 
Osobiście mogę tylko potwierdzić, że życie z marynarzem jest wspaniałe, pomimo rozłąki i  tęsknoty. Przychodzi dzień powrotu i zapomina się o wszystkich samotnych dniach. 

Na końcu książki znajdziecie zdjęcia pochodzące z prywatnego archiwum autorki. Przejmujące zdjęcia! Po ich obejrzeniu, jeszcze bardziej wzrasta szacunek i uznanie dla Kariny.

Bardzo zachęcam Was do przeczytania książki Kariny Kończewskiej. Dostaniecie mega kopa. Uwierzycie, że można przezwyciężyć wszystko. Życie stanie się łatwiejsze. 
Karino, dziękuję!

AUTOR: Karina Kończewska
TYTUŁ: Droga do marynarza
WYDAWNICTWO: WFW SC Warszawa 2014
ISBN:  978-83-8011-655-9




 

niedziela, 28 grudnia 2014

LUDZIE MORZA - ARENDT DICKMANN

Post o  Dickmannie chodzi mi po głowie już od listopada - wtedy to przypadała rocznica jego śmierci.

Ale co się odwlecze to nie uciecze. Dziś będzie właśnie o Nim. 

Tak naprawdę to nazywał się Arend Dijckman i był Holendrem. Urodził się w 1572 roku w Delf w zachodniej Holandii. 

źródło zdjęcia: kompania-kaperska.pl

W 1608 roku zamieszkał w Gdańsku. Otrzymał wszelkie prawa obywatelskie tego miasta.
Był kapitanem i właścicielem statku handlowego. To sprawiło, że w 1626 roku założył firmę kupiecką. Pełnił też funkcję członka Związku Gdańskich Kapitanów Morskich. 

W tym samym roku wstąpił do służby polskiego króla Zygmunta III Wazy i mianowany został admirałem polskiej floty.

Zasłynął jako głównodowodzący flotą polską z pokładu galeonu „Święty Jerzy" w bitwie pod Oliwą, która miała miejsce 28 listopada 1627 roku.

Badacze historii twierdzą, że Dickmann dał się poznać w tej bitwie jako wybitny i bohaterski dowódca.  Wykazał się wielkim kunsztem. Dokonał właściwego wyboru momentu ataku, na który Szwedzi nie byli przygotowani.

źródło zdjęcia: doabordazu.nmm.pl


Zginął, będąc już na pokładzie zdobytego szwedzkiego okrętu „Tigern”. W ostatnich minutach bitwy trafiła go przypadkowa kula artyleryjska wystrzelona, jak głosi jedna wersja, z „Pelikanena” lub, według innej wersji, omyłkowo z „Latającego Jelenia”. 

Pochowano Go z największymi zaszczytami, przy udziale kompanii honorowej piechoty morskiej, królewskich komisarzy i rady miasta Gdańska. 

Uroczysty pogrzeb admirała odbył się 2 grudnia 1627 roku w kościele Mariackim w Gdańsku. 

Trumnę przetransportowano statkiem z portu wojennego przy Wisłoujściu pod Żuraw. Tam, przy dźwięku dzwonów, zniesiono ją na ląd i przeniesiono do świątyni. Na wieku trumny leżały rapiery i kapelusze z piórami.

Na wiele lat słuch o admirale zaginął. Wiedziano, że jego ciało spoczywa gdzieś w Bazylice Mariackiej. 

W 2005 roku na portalu trojmiasto.pl ukazał się test o admirale i zapowiedź mszy św., która była pierwszą po latach mszą odprawioną za duszę Dickmanna. 

Tekst oraz uroczystość sprawiły, że tematem pochówku admirała zainteresowali się gdańscy historycy: Jakub Szczepański z Politechniki Gdańskiej i Stanisław Flis - Prezes Stowarzyszenia Archiwistów Polskich.

Dokładnie przeanalizowali księgi grzebalne, porównali sygnatury z grobu z numerami z planu i na tej podstawie stwierdzili, że Arendt Dickmann jest pochowany przy północnej  ścianie prezbiterium tuż koło kaplicy Ścięcia św. Jana. 

W roku 2007 w Bazylice Mariackiej umieszczono płytę nagrobną upamiętniającą zwycięzcę Bitwy pod Oliwą. 

źródło zdjęcia: m.trojmiasto.gazeta.pl

Płyta znajduje się w miejscu niedostępnym dla zwiedzających. 
Dwa lata temu zorganizowałam w szkole akcję upamiętnienia naszych patronów - żeglarzy. Złożyliśmy wiązanki na symbolicznym grobie Mariusza Zaruskiego (pisałam o tym TUTAJ), na grobie Leonida Teligi oraz na płycie nagrobnej Arenda Dickmanna. 
Udało się to zrobić dzięki uprzejmości panów ochroniarzy, którzy wpuścili nas do miejsca na co dzień niedostępnego dla zwiedzających, za co jestem im bardzo wdzięczna. 

źródło zdjęcia: archiwum prywatne


Nazwę "Admirał Dickmann" nosił w okresie międzywojennym jeden z okrętów polskiej Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej.
Nazwę taką otrzymały również ulice w Gdyni Oksywiu oraz Gdańsku Oliwie.
Pisarz Jacek Komuda poświecił postaci Dickmanna  dylogię Galeony Wojny wydaną nakładem Fabryki Słów w 2008 roku. 
Admirał jest także bohaterem utworu Oliwska Szanta wykonywanego przez zespół Cztery Refy.


A oto tekst szanty:


Był wiek XVII, rok dwudziesty siódmy
Listopadowy wiatr zimny wiał
Była niedziela i słońce wstawało
Nad św. Jerzym sygnałem był strzał.

Ref:
Ma Anglia Nelsona i Francja Viulena,
Medina - Sidonia w Hiszpanii żył.
A kto dziś pamięta Arenda Dickmana
To polski admirał co ze szwedami się bił.

Sześć szwedzkich okrętów
Na walkę czekało, a każdy z nich
Większy od naszych dwóch.
Choć siły nierówne to dział było mało,
W polskiej załodze bojowy żył duch.

Ref:
Ma Anglia Nelsona i Francja Viulena...

Buchnęła salwa, wiatr żagle złapały,
Buchnęły armaty z burtowych furt,
Siedmiu karabi na walkę czekało
Od strony półwyspu stał szwedzki wróg.

Ref:
Ma Anglia Nelsona i Francja Viulena...

Tiger i Solen okręty rozbite,
A reszta szwedów uciekła gdzieś w dal.
Admirał Dickman legł w boju zabity,
Lecz flota orła zwycięstwo swe ma.

Ref:
Ma Anglia Nelsona i Francja Viulena...




Mam nadzieję, że tym wpisem przybliżyłam Wam sylwetkę Dickmanna. Przyznacie, że to przyjemne żyć w czasach, kiedy po prawie 400 latach odkrywane są kolejne tajemnice, jak ta związana z pochówkiem admirała.
- Tak naprawdę to byliśmy blisko już w 2004 roku, kiedy szukaliśmy w bazylice miejsca pochówku architekta Jerzego Strakowskiego - mówią naukowcy. - Publikacja w gazecie skłoniła nas do ostatecznego rozwikłania admiralskiej tajemnicy. Podstawą do badań były księgi grzebalne. Tak się szczęśliwie złożyło, że w Archiwum Państwowym w Gdańsku zachowały się księgi z XVII i połowy XVIII wieku. Ocalał też dokładny plan rozmieszczenia płyt, opracowany w 1730 roku. Porównując sygnaturę grobu z księgi grzebalnej i numer z planu (238) można być pewnym, że Dickmann leży przy północnej ścianie prezbiterium tuż koło kaplicy Ścięcia św. Jana. Obok grobu Dickmanna stoi dziś zabytkowa stalla starszyzny, należąca do wyposażenia kościoła św. Jana, pochodząca z 1672 roku. Miejsce, w którym powinno być ciało admirała, znajduje się pomiędzy dwoma płytami nagrobnymi, przeniesionymi tu po wojnie z innych miejsc kościoła. Na podstawie ksiąg wiemy, że Dickmann leży jako drugi z dwunastu nieboszczyków pochowanych tu w latach 1611-1686.

Czytaj więcej na:
http://historia.trojmiasto.pl/Tajemnica-pochowku-Arenda-Dickmanna-odkryta-n18264.html#tri
Tak naprawdę to byliśmy blisko już w 2004 roku, kiedy szukaliśmy w bazylice miejsca pochówku architekta Jerzego Strakowskiego - mówią naukowcy. - Publikacja w gazecie skłoniła nas do ostatecznego rozwikłania admiralskiej tajemnicy. Podstawą do badań były księgi grzebalne. Tak się szczęśliwie złożyło, że w Archiwum Państwowym w Gdańsku zachowały się księgi z XVII i połowy XVIII wieku. Ocalał też dokładny plan rozmieszczenia płyt, opracowany w 1730 roku. Porównując sygnaturę grobu z księgi grzebalnej i numer z planu (238) można być pewnym, że Dickmann leży przy północnej ścianie prezbiterium tuż koło kaplicy Ścięcia św. Jana. Obok grobu Dickmanna stoi dziś zabytkowa stalla starszyzny, należąca do wyposażenia kościoła św. Jana, pochodząca z 1672 roku. Miejsce, w którym powinno być ciało admirała, znajduje się pomiędzy dwoma płytami nagrobnymi, przeniesionymi tu po wojnie z innych miejsc kościoła. Na podstawie ksiąg wiemy, że Dickmann leży jako drugi z dwunastu nieboszczyków pochowanych tu w latach 1611-1686.

Czytaj więcej na:
http://historia.trojmiasto.pl/Tajemnica-pochowku-Arenda-Dickmanna-odkryta-n18264.html#tri
Tak naprawdę to byliśmy blisko już w 2004 roku, kiedy szukaliśmy w bazylice miejsca pochówku architekta Jerzego Strakowskiego - mówią naukowcy. - Publikacja w gazecie skłoniła nas do ostatecznego rozwikłania admiralskiej tajemnicy. Podstawą do badań były księgi grzebalne. Tak się szczęśliwie złożyło, że w Archiwum Państwowym w Gdańsku zachowały się księgi z XVII i połowy XVIII wieku. Ocalał też dokładny plan rozmieszczenia płyt, opracowany w 1730 roku. Porównując sygnaturę grobu z księgi grzebalnej i numer z planu (238) można być pewnym, że Dickmann leży przy północnej ścianie prezbiterium tuż koło kaplicy Ścięcia św. Jana. Obok grobu Dickmanna stoi dziś zabytkowa stalla starszyzny, należąca do wyposażenia kościoła św. Jana, pochodząca z 1672 roku. Miejsce, w którym powinno być ciało admirała, znajduje się pomiędzy dwoma płytami nagrobnymi, przeniesionymi tu po wojnie z innych miejsc kościoła. Na podstawie ksiąg wiemy, że Dickmann leży jako drugi z dwunastu nieboszczyków pochowanych tu w latach 1611-1686.

Czytaj więcej na:
http://historia.trojmiasto.pl/Tajemnica-pochowku-Arenda-Dickmanna-odkryta-n18264.html#tri
Z opisu pogrzebu, zamieszczonego w wydanej 1687 roku historii Gdańska autorstwa Reinholda Kuricke, dowiadujemy się jedynie, że pochowano go w ziemi (ze względu na jakość gruntu Bazylika Mariacka nie posiada rozbudowanych piwnic.)

Czytaj więcej na:
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Gdzie-spoczywa-admiral-Arend-Dickmann-n17905.html#tri
Z opisu pogrzebu, zamieszczonego w wydanej 1687 roku historii Gdańska autorstwa Reinholda Kuricke, dowiadujemy się jedynie, że pochowano go w ziemi (ze względu na jakość gruntu Bazylika Mariacka nie posiada rozbudowanych piwnic.)

Czytaj więcej na:
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Gdzie-spoczywa-admiral-Arend-Dickmann-n17905.html#tri

środa, 3 grudnia 2014

WARTO WIEDZIEĆ - ŚW. MIKOŁAJ - PATRON MARYNARZY, RYBAKÓW I ŻEGLARZY

Kochani!
Witam was serdecznie po kilkunastu dniach przerwy. Burzliwy był to czas, ale wypływam na spokojne wody i mimo grudniowej krzątaniny mam zamiar więcej czasu poświęcić na swoje blogowanie.

Mogłoby się wydawać, że w grudniu ciężko będzie znaleźć tematy związane z morzem. Nic bardziej mylnego. Mam zamiar Wam to udowodnić podczas najbliższych dni.

Zbliżają się mikołajki - dzień kojarzony z postacią poczciwego Mikołaja, niosącego ogromny wór z prezentami. Wszyscy lubimy ten widok, prawda?

Nie wiem czy wiecie, ale św. Mikołaj jest też patronem marynarzy, rybaków i żeglarzy. 
Dzisiejszy wpis właśnie Jemu będzie poświęcony.

Św. Mikołaj urodził się w Patarze w Licji (teren dzisiejszej Turcji). Było to najprawdopodobniej w 270 r. Był jedynym dzieckiem swoich zamożnych rodziców. Od dziecka wyróżniał się pobożnością i wrażliwością na krzywdę innych. Duży wpływ na jego wychowanie i duchowość miał jego stryj, biskup Miry, z rąk którego Mikołaj otrzymał święcenia kapłańskie.

Legenda głosi, że Mikołaj kierowany gorącą pobożnością i nabożeństwem do Męki Pańskiej postanowił odbyć pielgrzymkę do Jerozolimy. W czasie podróży morskiej pielgrzymów zaskoczyła wielka burza. Wydawało się, że statek zatonie. Marynarze zaczęli prosić Mikołaja o wstawiennictwo do Boga. Święty Mikołaj wzniósł oczy ku niebu, burza uciszyła się i statek ocalał. Kiedy zaś spadł z pomostu marynarz, Mikołaj wzywając imienia Boga wskrzesił go z martwych. Te wydarzenia sprawiły, że św. Mikołaj jest czczony także jako patron marynarzy. 

Od tego też czasu datuje się stawianie mu świątyń w miastach portowych Europy. Poza tym wiele miast portowych obrało sobie na patrona św. Mikołaja. Przykładem takiego miasta jest holenderski Amsterdam, brytyjski port Aberdeen, kolumbijski port Barrangulla, włoski port Bari, mała wioska rybacka na Malcie - Siggiewi, czy w końcu brytyjski port Liverpool. 

Mało kto uświadamia sobie, że w Europie i nie tylko, ten święty biskup jest mocno związany ze środowiskiem ludzi morza i patronuje ich pracy, portom, miastom i osadom. Europejczycy zabrali go ze sobą do obu Ameryk, gdzie też patronuje ludziom morza i handlowi zamorskiemu. Znany jest także w tym wcieleniu – w Rosji i w innych krajach chrześcijańskich obrządku wschodniego.

W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa. Czasem ukazywany jest jako młody mężczyzna ratujący rozbitków z wraku statku. Wśród wielu jego atrybutów znajdziemy te związane z morzem: kotwicę i okręt.

źródło: www.soborbialystok.pl

źródło: www.soborbialystok.pl

źródło: forumdlazycia.wordpress.com


Kolejny raz sprawdza się powiedzenie, że zawsze warto wiedzieć więcej. Mam nadzieję, że takie ujęcie przeze mnie postaci Św. Mikołaja też poszerzyło Wasze horyzonty :)

Pozdrawiam serdecznie.
Zaglądajcie tutaj, bo sporo świąteczno - zimowo - morskich wpisów się szykuje. 
Miłego wieczoru. 
AHOJ!


piątek, 7 listopada 2014

LUDZIE MORZA - JAMES COOK



 Portret autorstwa N. Dance-Hollanda, ok. 1775


Data urodzenia Jamesa Cooka nie jest do końca ustalona - źródła wskazują na dwie daty: 
27 października lub 7 listopada. 
Tylko rok się zgadza :)
Ten angielski żeglarz i odkrywca przyszedł na świat w 1728 roku.

Urodził się w ubogiej rodzinie szkockiego imigranta. Mieszkali w Marton w północnym Yorkshire w pobliżu miasta Middlesbrough. Naukę w szkole umożliwił mu pracodawca ojca.
Jako 16 - latek rozpoczął samodzielne życie. Zaczął od pracy w sklepie w wiosce rybackiej Staithes. Tam poznał właściciela statków do przewozu węgla, na których praktykował. W czasie rejsów samodzielnie uczył się algebry, trygonometrii, nawigacji i astronomii.
Okazuje się, że w późniejszych latach ta wiedza  bardzo mu się przydała.
Po kilku latach zaczął pracę na statkach handlowych, by w wieku 27 lat być już dowódcą jednostki.
Zaciągnął się do marynarki wojennej. W czasie wojny siedmioletniej (1756-1763) zajmował się kartografią. Znał się na tym i dzięki świetnie przygotowanej mapie wejść do Zatoki św. Wawrzyńca Anglicy zdobyli Quebec.  Wykonał również bardzo dokładne mapy wybrzeży Nowej Funlandii, czym zwrócił uwagę Admiralicji.

W 1766 roku odbył podróż na południowy Pacyfik. 

Dwa lata później, w 1768 roku, wyruszył z Anglii w swoją pierwszą podróż dookoła świata. Rejs odbywał się na okręcie HMB ENDEAVOUR. 

Przez przylądek Horn popłynął w kierunku zachodnim. Wyprawa dotarła do wschodniej Australii, gdzie Anglicy ujrzeli dziwne zwierzę i nazwali je kangaroo. Poza tym Cook dokładnie zbadał Wyspy Towarzystwa i cieśninę, która oddziela je od Nowej Zelandii. Później nazwano tę cieśninę Cieśniną Cooka. W końcu ekspedycja dotarła do Nowej Zelandii.

W czasie podróży Cook wszystko dokładnie spisywał. Po zakończonej wyprawie opublikowano jego dzienniki. 

 Dziennik pokładowy Jamesa Cooka. źródło: wikipedia.pl

Druga wyprawa rozpoczęła się w 1772 roku. Trwała 3 lata. Jej efektem było odkrycie Nowej Kaledonii, wysepek Fidżi i Oceanii. Było to również pierwsze opłynięcie globu z zachodu na wschód. 


Trzecia ekspedycja wyruszyła w 1776 roku. Jej celem było znalezienie Przejścia Północno-Wschodniego z Atlantyku na Pacyfik. 
Efektem  podróży było odkrycie wyspy, która do dziś nosi jego nazwisko. Poza tym odkrył Wyspy Bożego Narodzenia i Hawaje (początkowo nazwane Sandwich na cześć lorda Admiralicji). Potem dotarł aż do Alaski.

 Trasa trzech podróży Jamesa Cooka. Pierwsza zaznaczona jest na czerwono, druga na zielono, a trzecia na niebiesko. Przerywana niebieska linia to powrót ekspedycji Cooka po jego śmierci.


Kiedy James Cook ponownie pojawił się na Hawajach, on i jego marynarze cieszyli się szacunkiem miejscowej ludności. Niestety, śmierć jednego z marynarzy sprawiła, że w oczach tubylców stali się tak samo śmiertelni jak inni. Anglik postanowił opuścić wyspy. Wyruszył w drogę powrotną.  Niestety, pogoda uniemożliwiła rejs. Ekspedycja powróciła na Hawaje.

Tym razem gospodarze powitali przyjezdnych kamieniami. Rozpętała się prawdziwa bitwa. W potyczce w Zatoce Kealakekua (14 lutego 1779 roku) zginął James Cook.



 Śmierć Jamesa Cooka. źródło: wikipedia.pl


Legenda głosi, że Cook został zjedzony. Jednak część ciała, ze względu na szacunek, jakim kapitan cieszył się u wyspiarzy, została zachowana przez starszyznę i króla, a później zwrócona Brytyjczykom, którzy dokonali oficjalnego pochówku na morzu. Dowodzenie ekspedycją przejął Clerke. "Resolution" i "Discovery" wróciły do Anglii w 1780 r.

Jedenaście lat żeglowania po Pacyfiku przyniosło wielkie korzyści. Dzięki Cookowi dokładniej poznano glob. Największym osiągnięciem było sporządzenie dokładnych map tych obszarów. Do tego dochodzą odkrycia przyrodnicze - nowe gatunki roślin i zwierząt. Spotkano także nowe ludy takie jak: Aborygeni i Aleuci.

 Mapa Tahiti sporządzona przez Cooka.


Mapa Nowej Fundlandii sporządzona przez Cooka


James Cook wyszkolił wspaniałych żeglarzy. Najsłynniejsi jego uczniowie to:
  • William Bligh – kapitan HMS Bounty, który popłynął na Tahiti w 1787 r. w celu przywiezienia sadzonek drzewa chlebowego;
  • George Vancouver – badacz zach. wybrzeża Ameryki Płn. w latach 1791 do 1794;
  • George Dixon – uczestnik trzeciej podróży Cooka, który później poprowadził własną wyprawę.
 
WARTO WIEDZIEĆ:

W pierwszą podróż James Cook wyruszył na statku HMB Endeavour. W drugi rejs dookoła świata wypłynęły dwa statki RESOLUTION i ADVENTURE. W trzecią podróż wyruszyły RESOLUTION i DISCOVERY.

 Statki Cooka Resolution i Adventure na Tahiti, mal. W. Hodges


Cieśnina Cooka znajduje się między wyspami Nowej Zelandii, miejsce to odkrył Cook w 1769 roku.

 Widok na Cieśninę Cooka ze szczytu Mount Kaukau w Wellington.



Góra Cooka to najwyższy szczyt na Wyspie Południowej Nowej Zelandii.

 Góra Cooka - najwyższy szczyt Nowej Zelandii - 3724 m n.p.m.

Wyspy Cooka stanowi grupa wysp odkryta przez niego na południowym Pacyfiku.

 Mapa wysp.

"Podróż na Pacyfik" to dziennik komandora Cooka z jego ostatniej wyprawy, ogłoszony już pośmiertnie w 1784 roku.



 
Portret Jamesa Cooka


Mam nadzieję, że dzisiejszy wpis przybliżył Wam postać tego wybitnego żeglarza, kartografa i odkrywcy. 
Warto byłoby wybrać się w podróż szlakiem wypraw Jamesa Cooka :)
Kto ma ochotę na taką wycieczkę?

wtorek, 4 listopada 2014

WARTO PRZECZYTAĆ - ANDRZEJ URBAŃCZYK "DIEGO - KOT KRZYSZTOFA KOLUMBA"

Chciałam  polecić Wam wspaniałą książkę Andrzeja Urbańczyka "Diego - kot Krzysztofa Kolumba".


Jest to opowieść  dla małych i dużych. Młody czytelnik będzie zachwycony przygodami kota, starszy zapozna się z historią i dowie się, jak przebiegała pierwsza wyprawa wielkiego odkrywcy.

Narratorem jest kot Diego. Poznajemy go, gdy zamieszkuje w portowej tawernie Pod Siedmioma Papugami zlokalizowanej w mieście Palos.
Zajmuje się  łapaniem myszy. Uwielbia również słuchać niestworzonych historii, które przydarzyły się dzielnym marynarzom.


Pewnego dnia dowiaduje się, że niejaki żeglarz, Krzysztof Kolumb, pragnie wyruszyć do Indii. Chce on popłynąć jednak na zachód, dookoła kuli ziemskiej. Udaje mu się zdobyć przychylność dworu hiszpańskiego i w taki oto sposób trzy karawele - Santa Maria, Nina, Pinta - są gotowe do wyprawy.

W tawernie pojawia się bosman pracujący dla Kolumba. Zostawia na chwilę swój i worek. Jest to doskonały moment na to, aby nasz bohater mógł do niego wskoczyć.

W taki sposób kot Diego dociera na pokład Santa Marii, wyskakuje z worka i ... zostaje pupilkiem Kolumba.


Razem z kotem wyruszamy w rejs ku nowym lądom. Najpierw zatrzymujemy się na Wyspach Kanaryjskich, by po kilku dniach postoju wyruszyć w drogę przez Atlantyk. 
Po długiej podróży, której towarzyszyły sztormy, bunt załogi, brak świeżej wody - docieramy w końcu do wyspy. Krzysztof Kolumb nazywa ją San Salvador.


Do portu w Hiszpanii powracają tylko dwa okręty Kolumba. Santa Maria rozbija się o rafy koralowe.


Kot Diego zostaje na dworze królewskim. Nie podoba mu się tam. Ucieka i powraca do swojej tawerny Pod Siedmioma Papugami.

Ciekawostką może być fakt, że kot Krzysztofa Kolumba istniał naprawdę. Można o nim przeczytać w dokumentach znajdujących w Muzeum Miejskim w Madrycie.

Książka napisana jest w bardzo przystępny sposób. Przenosi czytelnika w morski świat dawnych wypraw.
Kot Diego wyjaśnia czytelnikom znaczenie morskich terminów. Dowiemy się co to jest tawerna, rejs, karawela, koja, kambuz itp.

Czytanie uprzyjemniają nam piękne i kolorowe ilustracje autorstwa Artura Gołębiowskiego.

Autor książki Andrzej Urbańczyk jest żeglarzem i pisarzem, kapitanem jachtowym. Ma za sobą rejsy dookoła świata, w tym samotne z kotem Myszołowem. Jest autorem kilkudziesięciu książek przetłumaczonych na 12 języków.
 
Polecam książkę "Diego - kot Krzysztofa Kolumba". To idealna lektura na nadchodzące długie wieczory. Może być inspiracją do poznawania sylwetek odkrywców, do zapoznania się z mapą, do poznawania terminów morskich itd. Lektura warta przeczytania.



AUTOR: Andrzej Urbańczyk
TYTUŁ: Diego - kot Krzysztofa Kolumba
ILUSTRACJE - Artur Gołębiowski
WYDAWNICTWO - Wydawnictwo Dookoła Świata
ISBN 978-83-62754-03-8
Cena ok. 30 zł

wtorek, 16 września 2014

LUDZIE MORZA - MAMERT STANKIEWICZ



Wystarczy spojrzeć na fotografię Mamerta Stankiewicza, aby dostrzec w jego rysach, jego oczach coś niezwykłego. Ciepło bije z jego twarzy, prawda?

Wczorajszy post o transatlantyku MS PIŁSUDSKI skłonił mnie do poświęcenia uwagi kapitanowi związanemu z tym okrętem. 

Mamert Stankiewicz to postać niemal legendarna. Jest głównym bohaterem powieści innego kapitana, Karola Olgierda Borchardta. Książka nosi tytuł "Znaczy kapitan". 
O książce niebawem napiszę. Dziś wpis chcę poświęcić Mamertowi Stankiewiczowi.

Urodził się 22 stycznia 1889 roku w Mitawie, na terenie obecnej Łotwy. 
 
Ukończył Morski Korpus Kadetów w Petersburgu i od 1909 roku służył w rosyjskiej marynarce wojennej.
W 1910 roku otrzymał awans na stopień oficerski. 
W latach 1918 -1919 pracował w Konsulacie Rosyjskim w USA. 
Po oddelegowaniu do flotylli rzecznej na Syberii, został aresztowany przez CzK. 
Do połowy maja 1921 r. więziony, najpierw w Irkucku a następnie w Krasnojarsku. 
W czerwcu 1921 r. udało mu się powrócić do niepodległej Polski. 
Rozpoczął pracę jako kierownik Wydziału Nawigacyjnego Szkoły Morskiej w Tczewie oraz wykładowca astronomii i nawigacji w Oficerskiej Szkole Marynarki Wojennej w Toruniu. 
W 1924 roku objął dowództwo na szkolnym okręcie Lwów. 
Po 2 latach podjął pracę na statkach handlowych i jako pilot w Urzędzie Morskim w Gdyni. 
Od 1931 roku dowodził transatlantykiem Pułaski i Polonia. 

Dozorował budowę transatlantyku Piłsudski i został jego kapitanem. Dziwny traf połączył los statku i tego, który go budował. Kapitan odszedł na wieczną wachtę razem ze statkiem.
26 listopada o 5:36 na transatlantyku doszło do dwóch wybuchów. Kapitan Stankiewicz pozostał na statku, aby sprawdzić, czy opuściła go cała załoga. Mamert Stankiewicz zmarł wskutek hipotermii i ataku serca na pokładzie swojego okrętu.
 
Został pochowany z asystą wojskową na cmentarzu West View Cemetery przy West View Road w Hartlepool niedaleko Middlesbrough, na wschodnim wybrzeżu Anglii.


Mamert Stankiewicz jest autorem wspomnień Z floty carskiej do polskiej. Ocalone w czasie wojny przez rodzinę kapitana, wydane zostały dopiero po 1989 roku z powody przeszkód ze strony cenzury.

Zdjęcia pochodzą z Wikipedii.

 

sobota, 5 lipca 2014

WARTO PRZECZYTAĆ - Krzysztof Baranowski "Bujanie w morskiej pianie"

Do napisania recenzji książki Krzysztofa Baranowskiego przymierzam się od kilku dni. Gdyby nie wczorajszy wpis pod relacją ze spotkania z kapitanem, nie wiem jak długo jeszcze bym się ociągała. Anonimie - dziękuję :)
Uważni czytelnicy mojego bloga (mam nadzieję, że jest ich kilku) wiedzą, że byłam na autorskim spotkaniu z Krzysztofem Baranowskim. Napisałam o tym TUTAJ
Była to promocja najnowszej książki autora - "Bujanie w morskiej pianie". 
O kapitanie można by pisać i pisać...  Urodził się 26 czerwca 1938 roku we Lwowie. Dał się poznać jako żeglarz, dziennikarz, kapitan i nauczyciel. Dwukrotnie samotnie opłynął kulę ziemską. Stworzył Szkołę pod Żaglami. Jest autorem licznych artykułów, książek, podręczników i filmów dokumentalnych.
Najnowsza książka kapitana "Bujanie w morskiej pianie" jest zbiorem opowiadań przedstawiających ponad pięćdziesiąt lat jego pracy na morzu. 
Znajdziemy w niej relacje z samotnych rejsów, opowieści o przeżyciach podczas wypraw z młodzieżą, sprawozdania z regat i opisy zmagań kuchennych. Jednym słowem - każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Laik może mieć problem ze zrozumieniem wszystkich terminów żeglarskich, którymi z wielką łatwością posługuje się autor. Dużo tu forpików, knag, rumplów, kilwaterów, deków... Ambitny laik (czyt. autor tego bloga) nie podda się. Od czego są słowniki, encyklopedie czy wujaszek Google? :) Dzięki temu wiedza czytelnika poszerza się i kolejne opowieści są już zrozumiałe, a lektura staje się przyjemnością.
Jest kilka opowiadań, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Pierwsze mówi o spotkaniu kapitana z Gregorio Fuentesem, pierwowzorem hemingwayowskiego opowiadania "Stary człowiek i morze". K. Baranowski tak o nim pisze:

Dziś Gregorio Fuentes ma lat 77, ale uścisk szerokiej dłoni mocny i twardy. Patrzę w głęboko schowane, zmrożone w uśmiechu niebieskie oczy i zastanawiam się, czy to być może, że spotykam swojego bohatera w sposób tak prosty i naturalny.

Spotkanie miało miejsce w 1974 roku. Rybak zmarł w 2002 roku.
Patrząc na zdjęcie Gregorio zamieszczone w książce, mam ochotę jeszcze raz sięgnąć po opowiadanie Hemingwaya. Już wiem, że niebawem to uczynię. 

Bardzo uważnie wczytałam się w felieton o szczęściu. Czym jest ono dla żeglarza? Kapitan ujął to tak:

Kiedy się płynie, ważny jest kierunek wiatru i jego siła, wysokość fali i jej charakter, nastrój załogi i apetyt na kolejny posiłek. Najprostsze potrzeby i dążenie, żeby dotrzeć do portu, byle na drugą stronę, byle jeszcze pokołysać w rytm fali i wiatru. To właśnie jest szczęście żeglarza.

Są jeszcze rozważania o szczęściu samotnego żeglarza i o szczęściu podczas pływania z załogą, szczególnie z młodzieżą:
Kiedy stoję na nawietrznej burcie takiego żaglowca, spod dziobu lecą bryzgi spienionej wody, a za rufą pozostaje biały warkocz kilwateru, czuję się szczęśliwy. Nie tylko dlatego, że znalazłem się sam w tak wspaniałym miejscu, ale również dlatego, że są ze mną dzieciaki, którym mogę pokazać coś urzekającego, co wpłynie na ich psychikę, a może zmieni ich życie.

W tych słowach odczytać można słowa spełnionego człowieka; nauczyciela, który kocha młodzież i swoją pracę traktuje jak misję. To słowa prawdziwego pasjonata. Na zakończenie felietonu czytamy:
Kiedy fala podnosi pokład w spokojnym rytmie, wiatr świszcze na wantach, a płótna żagli wznoszą się nad głową niczym potężna katedra, czuję się szczęśliwy. I nawet kiedy jestem daleko od morza, siedzę przy redakcyjnym biurku, a szczelnie zamknięte okna oddzielają mnie skutecznie od podmuchów wiatru, wystarczy, że przywołam tez obraz rozpędzonego żaglowca na rozkołysanym morzu. Jest mi lepiej. 

Na uwagę zasługują wszystkie opowiadania traktujące o Szkole pod Żaglami. Z racji zawodu, jaki wykonuję, sprawa edukacji i wychowania bardzo mnie interesuje. Idea tej Szkoły polega na pogodzeniu nauki szkolnej z ciężką pracą załogi żaglowca. Podczas rejsu uczniowie uczestniczą w regularnych zajęciach lekcyjnych zgodnie z programem nauczania. Razem z uczniami w rejs wyruszają nauczyciele. Cel zostaje osiągnięty, gdy z "pokładu schodzą młodzi ludzie świadomi swej wartości, rozumiejący zasadę współpracy w grupie. W przyszłości wyrosną na aktywnych i rzutkich obywateli, o których mówi się porządni i wartościowi ludzie." Tak o dziele Krzysztofa Baranowskiego w Posłowiu napisał Kazimierz Robak. Przytoczył on również swoje słowa, które napisał 30 lat temu:
W naszym żeglarstwie Krzysztof to druga obok Zaruskiego postać. Zaruski przed wojną, a on po wojnie. Bo akurat nam nikt nie powie, że jest człowiek, który po wojnie zrobił więcej propagandy dla żagli i dla wyprowadzenia małolatów na morze niż Krzysztof. 

Jeżeli tylko możecie, sięgnijcie po najnowszą książkę Krzysztofa Baranowskiego. "Bujanie w morskiej pianie" przeniesie Was na morze, rozkołysze i uspokoi. Będą też momenty dramatyczne (ryczące czterdziestki), tajemnicze (Trójkąt Bermudzki) czy zabawne (nauka gotowania). Czyta się lekko i przyjemnie tym bardziej, że książka została wzbogacona o piękne fotografie. Z całego serca polecam najnowszą książkę Kapitana Baranowskiego. 

Autor - Krzysztof Baranowski
Tytuł - Bujanie w morskiej pianie
Wydawnictwo - Fundacja Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego, Warszawa 2014
ISBN - 978-83-62039-13-5





poniedziałek, 2 czerwca 2014

LUDZIE MORZA - ANDRZEJ PEREPECZKO

W tym tygodniu, a dokładnie 5 czerwca swoje urodziny będzie obchodził Pan Andrzej Perepeczko.  Urodził się w 1930 roku we Lwowie. Był synem oficera. Naukę szkolną rozpoczął w 1936 roku w Szkole Rodziny Wojskowej.  Wybuch II wojny światowej spowodował, że rodzina Perepeczków osiedliła się na wsi w okolicach Kocka. 
Pan Andrzej pod koniec wojny  wstąpił do Szarych Szeregów. Po powstaniu warszawskim zamieszkał pod Radomskiem. W obawie przed prześladowaniami (ze względu na pochodzenie) wyjechał do Gdańska. Tu ukończył Liceum Budowy Okrętów, a następnie Politechnikę Gdańską.
W latach 1950–1953 przeszedł przez wszystkie szczeble okrętowej służby mechanicznej, od palacza do mechanika wachtowego.
Niestety, został pozbawiony pływania na statkach i skierowany do przymusowej pracy w kopalni węgla kamiennego. Zadecydowały o tym względy polityczne. Zakaz pływania jaki na niego założono, został zdjęty dopiero po 1956 roku. 
Od 1962 roku był wykładowcą w Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni (później WSM, obecnie Akademia Morska). W 1987 roku uzyskał dyplom morski oficera mechanika I klasy. Od 1988 był profesorem WSM. W latach 1991–1994 pełnił funkcję dziekana Wydziału Mechanicznego tej uczelni.
Już na emeryturze, na którą przeszedł w 1994 roku,  obronił pracę doktorską z historii na Uniwersytecie Gdańskim.
Andrzej Perepeczko to również znany pisarz i publicysta. Zadebiutował w 1956 roku książką pt."Kurs na świt". 
Wśród dzieci i młodzieży sławę zyskał dzięki powieściom o Dzikiej Mrówce i Jego Bracie. 
A tak przedstawia się twórczość naszego bohatera:
  • Kurs na świt (Wydawnictwo Morskie 1966)
  • Opowieści z mesy (Wydawnictwo Morskie 1967, 1972)
  • Listy z morza (Wydawnictwo Morskie 1968)
  • Z obu stron... (Wydawnictwo Morskie 1969)
  • Bój o Atlantyk (Wydawnictwo Morskie 1972, seria "Wojny Morskie")
  • Wojna za kręgiem polarnym (Wydawnictwo Morskie 1973, seria "Wojny Morskie")
  • Chłopcy z Morskiej Szkoły (Wydawnictwo Morskie 1974)
  • Biała fregata. Kronika "Daru Pomorza" 1929-1972 (Wydawnictwo Morskie 1974)
  • O panowaniu na Morzu Śródziemnym" (Wydawnictwo Morskie 1974, seria "Wojny Morskie)
  • Dzika Mrówka i tam-tamy (Wydawnictwo Morskie 1977, 1982)
  • Komandosi w akcji (Wydawnictwo Morskie 1978, 1982)
  • Od Mers el-Kebir do Tulonu (Wydawnictwo Morskie 1979, seria "Wojny Morskie")
  • Dzika Mrówka pod żaglami (Wydawnictwo Morskie 1981, Wydawnictwo Cypniew 1996)
  • Oni dwaj przez cały ten rejs (KAW 1983)
  • Podwodny świat Dzikiej Mrówki (Wydawnictwo Morskie 1983, 1984)
  • Wojtek Warszawiak (MAW 1984)
  • Dzika Mrówka i Jezioro Złotego Lodu (Wydawnictwo Morskie 1986)
  • Dzika Mrówka i tajemnica U-2002 (Wydawnictwo Morskie 1987)
  • Pana Jędrusia wyprawa po zielone runo (Wydawnictwo Morskie 1989)
  • Coronel I Falklandy (Wydawnictwo Morskie 1990, seria "Wojny Morskie")
  • Pięciu z szalupy nr 3 (Graf 1991)
  • Bitwa u ujścia Rio de la Plata (Wyd. Lampart 1994)
  • Morze Śródziemne w ogniu (Wyd. Lampart 1995)
  • Okrętowe maszyny i urządzenia pomocnicze (współautor: Zygmunt Górski; Wyd. Trademar 1997)
  • Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 1 (AJ-Press, 2003)
  • Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 2 (AJ-Press, 2004)
  • Niemieckie krążowniki typu Admiral Hipper cz. 3 (AJ-Press, 2004)
  • Z błękitów mórz w mrok kopalni (AJ-Press, 2006)
  • Groźne bliźniaki (Wyd. VIK 2007, z serii "Miniatury Morskie")
  • Opowieści mórz popołudniowych (2008)


Kilka lat temu Pan Andrzej Perepeczko był gościem szkoły, w której pracuję. Przesympatyczny człowiek, wspaniały gawędziarz,  człowiek o wielkim poczuciu humoru - takiego go zapamiętam. Znalazłam w sieci jego wiersz, który tylko potwierdza moje słowa. Oto on:


Jak przyjemnie jest na plaży

Zwłaszcza kiedy słońce praży

Bo na plaży, bo na piasku

Leży golas przy golasku

Tu biust - w sam raz na mój gust

Tam pośladki dzierlatki, ówdzie nóżki dziewuszki

Jeszcze dalej zgrabnym ciałkiem

Wabi pani całkiem całkiem

A pośrodku pięknych pań

Leżę sam.

Czując niewiast tych spojrzenia

I uśmiechy i westchnienia

Na nic jednak kobiet żal

Bo gdy tylko się opalę

Na brązowo na słonecznie

Musze iść do domu grzecznie

Zmienić klapki na pantofle

Obrać marchew i kartofle

I usłyszeć słowa żony:

No co żeś taki rozmarzony?

A jak wszystko już obierzesz

Umyj garnki i talerze

Ach, jak miło gdy na plaży

Choć przez kwadrans w słońcu marzyć 


 200 lat Panie Andrzeju !!!!

 

sobota, 17 maja 2014

LUDZIE MORZA - MARIUSZ ZARUSKI, CZŁOWIEK DWÓCH ŻYWIOŁÓW.



W twardym trudzie żeglarskim hartują się charaktery. Mariusz Zaruski



O Mariuszu Zaruskim bez wątpienia możemy powiedzieć : człowiek orkiestra. Postać barwna:  żeglarz, taternik, poeta, prozaik, malarz, fotografik, podróżnik, legionista, generał Wojska Polskiego, wychowawca, pionier żeglarstwa i wychowania morskiego.

Urodził się 31 stycznia 1867 roku w Dumanowie na Podolu. Dzięki wychowaniu w domu nie uległ rusyfikacji. Podczas nauki w gimnazjum brał udział w działalności konspiracyjnej. Po zdaniu matury rozpoczął studia matematyczno-fizyczne w Odessie. To tam po raz pierwszy zetknął się z morzem. Jego piękno utrwalał na płótnie. Próby malarskie były na tyle udane, że postanowił wstąpić do Szkoły Sztuk Pięknych. W czasie przerw wakacyjnych zaciągał się na różne statki. Odbył wówczas wiele egzotycznych podróży: do Chin, Japonii, Indii, Egiptu.

W 1894 roku został zesłany do Archangielska, gdzie ukończył Szkołę Morską, otrzymując tytuł Szturmana Żeglugi Wielkiej. W pierwszy swój rejs wyruszył na żaglowcu Derżawa, płynąc z ładunkiem drewna i futer do Norwegii. Jako kapitan pływał po morzach arktycznych na statku Nadieżda.

Po odbyciu kary zsyłki wrócił do Odessy. Poślubił tam Izabelę Kietlińską. Następnie państwo młodzi udali się do Krakowa, gdzie na ASP Zaruski ukończył malarstwo. 

W 1907 roku Zaruscy zamieszkali w Zakopanem. To tu właśnie narodziła się wielka miłość do gór. Dzięki działalności Zaruskiego miasto tętniło życiem przez cały rok, a on realizował swoje cele. Stał grotołazem i ratownikiem. Jako instruktor popularyzował narciarstwo i turystykę górską. Założył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Jako instruktor harcerski ZHP wychowywał młodzież. Szkolił przewodników górskich, wytyczał szlaki. Był pierwszym naczelnikiem TOPR-u.

Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do legionów, gdzie otrzymał zadanie sformowania 11. Pułku Ułanów. Karierę wojskową zakończył w stopniu generała brygady. Był adiutantem prezydenta Stanisława Wojciechowskiego. Na emeryturę przeszedł w 1926 roku.

Wtedy też całkowicie poświęcił się działalności na rzecz wychowania morskiego. Zaczął od propagowania żeglarstwa wśród elit gospodarczych i politycznych. Wraz z Antonim Aleksandrowiczem zorganizował Yacht Klub Polski. Przyczynił się do powstania Ligi Morskiej i Rzecznej - później Ligi Morskiej i Kolonialnej. Był też faktycznym twórcą Komitetu Floty Narodowej, który do tej pory istniał na papierze w formie zapomnianej ustawy sejmowej. To właśnie ze składek tego Komitetu zakupiono później słynny Dar Pomorza.
Za sprawą Zaruskiego powstał również Inspektorat Wychowania Morskiego Młodzieży. Poza tym zorganizował Morską Komisję Terminologiczną, która wraz z innymi instytucjami pracowała i wydała "Słownik Morski polsko-angielsko-francusko-niemiecko-rosyjski".

Przed wojną harcerstwo to najaktywniejszy nurt żeglarski w Polsce. Pierwsze spotkanie Zaruskiego z harcerzami było bardzo owocne. Od 1935 roku objął on funkcję Kapitana na szkunerze Harcerz, który na jego życzenie został przemianowany na Zawiszę Czarnego. Ostatni rejs na tym okręcie zakończył generał  w 1939 roku. W sierpniu tegoż roku planowana była kolejna wyprawa na żaglowcu. Nie doszło do niej, gdyż Zaruski postanowił nie opuszczać ojczyzny w potrzebie. Mimo, że mógł uratować siebie, załogę i statek, postanowić był wierny swym zasadom.

Aresztowany we Lwowie przez NKWD, zachorował na cholerę i zmarł w kwietniu 1941 roku w więzieniu w Chersoniu. Tam też został pochowany. Na Starym Cmentarzu w Zakopanem znajduje się symboliczny grób Mariusza Zaruskiego. Znajduje się w nim urna z ziemią z cmentarza w Chersoniu.


Postać Mariusza Zaruskiego jest mi szczególnie bliska. Uważam, że nie można przejść obojętnie obok jego zasług i wkładu jaki włożył w edukację morską. Poza tym jest patronem szkoły, w której pracuję. Kilka lat temu wraz ze swoją klasą przygotowałam uroczystą wieczornicę przybliżającą uczniom postać generała. Wydaliśmy okolicznościową gazetkę. Zorganizowaliśmy kiermasz, a cały dochód przekazaliśmy na poczet odbudowy jachtu STS Generał Zaruski. Udało nam się również dwukrotnie złożyć kwiaty na symbolicznym grobie Mariusza Zaruskiego w Zakopanem. Pomogła nam w tym absolwentka naszej szkoły. Natomiast za drugim razem zwróciłam się o pomoc do dyrekcji Szkoły Podstawowej nr 3 w Zakopanem. Przemiła Pani Dyrektor osobiście dopilnowała, aby nasza prośba została spełniona. 
Cieszę się, że na swój sposób przyczyniłam się do kultywowania pamięci o wspaniałym człowieku i wychowawcy, jakim był Mariusz Zaruski. 


źródlo:bialo-czerwona.org.pl



źródlo: cotg.pttk.pl


źródło: audiovis.nac.gov.pl