poniedziałek, 7 lipca 2014

BAŚNIE, LEGENDY, PODANIA - Hanna Zdzitowiecka "SZNUR Z TRZEMA WĘZŁAMI"

- Nie marudź, spóźnimy się na statek - nawoływali marynarze kolegę, który zatrzymał się tuż przed wejściem do portu.
- Błażek, odjedziemy bez ciebie!
- Zaraz was dogonię - odkrzyknął podchodząc do staruszka, zgiętego pod ciężarem wielkiego tobołu.
- Dajcie, pomogę wam.
- Bóg ci zapłać synu.
- Daleko mieszkacie? Bo nasz statek dziś wychodzi w morze.
- Zdążysz.
Starzec ruszył przodem pod górę tak prędko, aż się chłopak zasapał. Tobół musiał ważyć chyba tyle, co korzec pszenicy, a zaszli z nim aż na drugi kraniec miasta, daleko od przystani. 
Stanęli wreszcie przed małą, na pół rozwaloną chatką. 
- Połóż go tutaj na ziemi i zaczekaj, dam ci coś za to, żeś mi dopomógł.
- Nie chcę żadnej zapłaty - obruszył się Błażek. - Nie dla pieniędzy wam niosłem, tylko dlatego żeście słabi i starzy.
- Wiem, że to z dobrego serca. Za to się złotem nie płaci.
Starzec wyniósł z chaty kawałek zwykłego konopnego sznura z trzema marynarskimi węzłami.
 - Masz tutaj zawiązane trzy wiatry. Rozwiążesz je tylko w potrzebie... I pamiętaj, przy ostatnim odrzuć sznur jak najdalej od siebie.
Błażek popatrzył spod oka na dziwny dar, ale nie chcąc robić przykrości staremu, podziękował, włożył sznur do kieszeni i pobiegł szybko do przystani.
Przed wieczorem wyszli w morze. Czekała ich długa droga do dalekich krajów za oceanem. Mieli stamtąd przywieźć drogocenne towary w zamian za dorodne ziarno pszenicy.
Spokojnie i przy pomyślnych wiatrach przeszli duńskie cieśniny i żeglowali po oceanie. Dopiero w drodze powrotnej z dala od lądu, dostali się w obszar ciszy morskiej. Najmniejszy nawet powiew nie poruszał rozpalonego powietrza. Żagle zwisły bezwładnie i statek trwał nieruchomo przez kilkanaście dni. Ludzie dusili się od upału i nawet noc nie dawała ochłody.
- Jak potrwa dłużej, to zabraknie nam jedzenia i słodkiej wody do picia...
Kapitan kazał ograniczyć porcje. Marynarze snuli się po pokładzie, daremnie wypatrując jakiejś chmurki na niebie, która zwiastowałaby zmianę pogody. Błażek stał z innymi oparty o reling. 
- Nie ma tam który krzesiwa? - spytał przechodzący bosman.
Sięgnęli rękami do kieszeni. Jeden skrzesał ognia i bosman oddalił się z fajką w zębach.
Błażek daremnie szukając krzesiwa, przypadkiem wyciągnął dawno zapomniany kawał sznura konopnego. Popatrzył chwilę na węzły  i bez przekonania, ot tak, żeby coś robić, zaczął rozluźniać najmniejszy.
- Żeby to była prawda, co ten stary gadał - westchnął, rozwiązując go z trudem.
Gdy skończył, poczuł natychmiast na twarzy świeży powiew. Z niedowierzaniem popatrzył na wodę. Przed chwilą gładka jak lustro, teraz zaczęła się marszczyć i lekko falować. 
- Wiatr! Wiatr!
- Cisza już się skończyła!
- Spójrzcie na żagle!
Wszyscy jakby się obudzili ze snu. Tupot nóg rozległ się na pokładzie. Obwisłe dotąd żagle chwyciły wiatr, wydęły się lekko i ku radości załogi statek ruszył z miejsca. 
- Dzięki ci, dobry staruszku - szepnął Błażek, chowając sznur do kieszeni. - Uratowałeś nam życie... A ja nie chciałem ci wierzyć.
Orzeźwieni świeżym powietrzem, pełni otuchy płynęli na północ, popychani pomyślnym wiatrem, który nadleciał tak niespodziewanie. Kapitan i bosman, od lat znający wszystkie wybryki pogody, nie mogli się nadziwić tej zmianie, a Błażek milczał, nie chcąc zdradzić swej tajemnicy.
Ale radość nie trwała długo. Dwa dni potem ukazał się na widnokręgu okręt uzbrojony w potężne działa, z czarną flagą korsarską na maszcie. Musiał dostrzec powracający statek, bo skierował się prosto ku niemu. 
Kapitan obserwował go bacznie przez lunetę.
- Dopędzą nas jeszcze przed zmrokiem. Nie zdołamy im umknąć, chyba że wiatr się zmieni. Gdyby wiał trochę mocniej, to by nas uratowało.
Stojący obok Błażek sięgnął ręką do kieszeni.
- Czego się gapisz? - huknął na niego kapitan - Do roboty! Stawiać żagle!
Na sznurze były jeszcze dwa węzły - dwa wiatry. Błażek biegnąc do masztu rozplątał drugi...
Nagłe uderzenie szkwału omal go nie przewróciło. Wiatr załopotał żaglami, wydymając je coraz mocniej. Wysoka fala uniosła dziób statku ku górze, potem rzuciła go w dół, ale sternik trwał jak przykuty do koła, czuły na każde drgnięcie, i prowadził go pewną ręką. 
Siekący deszcz zasłonił okręt piratów. Nikt nie zważał na ulewę, na fale chlustające i przelewające się przez pokład. Załoga, choć przemoknięta, nie myślała o zmęczeniu i z ochotą spełniała każde zadanie oddalające statek od korsarzy.
Wiatr dął przez całą noc bez przerwy. Gdy tylko się rozwidniło, wszyscy zbiegli się wpatrywać, czy nie ma czarnej flagi w pobliżu.
Okręt wyłonił się z mgły niespodziewanie tak blisko, że widać było ciemne od wichrów i słońca twarze i ręce trzymające haki do zaczepienia o burtę ściganego statku. Wkrótce korsarze dostaną się na pokład, zrabują towary i wezmą załogę do niewoli. Marynarze, wiedząc, że chodzi o ich życie, walczyli nieustraszenie. Przecinali zaczepione już liny, odpychali bosakami ocierający się o burtę okręt, zrzucali wdrapujących się na pokład piratów.
Błażek po raz trzeci wyciągnął z kieszeni dar dziwnego staruszka. Pamiętał, że teraz należy sznur odrzucić daleko od siebie. Węzeł zaciśnięty był tak mocno, że chłopak musiał pomagać sobie zębami. W chwili, gdy rozluźnił go nieco, świsnęła mu koło głowy lina rzucona przez napastnika. Hak na jej końcu zaczepił o sznur i wyszarpnął go z ręki Błażka, rozplątując w locie ostatni węzeł.
I wtedy stało się coś strasznego.
Potężna, olbrzymia fala uniosła korsarski statek jak piórko i odrzuciła daleko, aż wszystkie deski zatrzeszczały i woda wdarła się do wnętrza. Pod okrętem piratów otworzyła się głęboka wodna przepaść. Wirujący lej wciągnął go, okręcił wkoło i zamknął nad nim, zatapiając wszystkich korsarzy.

- Dostali się w oko cyklonu! - krzyknął sternik, usiłując co prędzej oddalić się od miejsca tej strasznej zagłady.
Długo jeszcze walczyli z wichurą i bijącymi o statek falami. Ale statek odszedł ku południowi, nie czyniąc im krzywdy. Burza przycichła i wkrótce już mogli spokojnie powracać do macierzystego portu. 


Źródło: internet
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz