piątek, 16 października 2015

MORSKA ORTOGRAFIA - STANISŁAW LEM "Dyktanda czyli...."

Oj dawno mnie tu nie było :(

Złośliwość przedmiotów martwych odsunęła mnie od blogowania. Ale mam już nowy sprzęt i wracam do Was :)

Dzisiaj zaprezentuję Wam coś, co mnie bardzo zaciekawiło.
Pewnej soboty zadzwonił domofon. Przyszła mama mojej byłej uczennicy. Nie chciała wejść do domu, tylko w drzwiach podała mi książkę, mówiąc, że może przyda się w pracy. Podziękowałam i jeszcze wtedy nie wiedziałam, że taka perełka mi się trafiła :)

Patrzę na nazwisko autora: STANISŁAW LEM. Myślę: Ten STANISŁAW LEM?  
Czytam tytuł: DYKTANDA, CZYLI... Zaglądam dalej, a tam: "Dyktanda czyli... w jaki sposób wujek Staszek wówczas Michasia - dziś Michała - uczył pisać bez błędów."

Hmmm. Zgłębiłam temat i okazało się, że TEN Stanisław Lem podczas letnich wakacji codziennie "męczył" dyktandami siostrzeńca swojej żony - Michała Zycha. Było to w roku 1970. Po raz pierwszy przedrukowano dyktanda w 2001 roku. Książeczka zawiera zbiór świetnych tekstów naszpikowanych trudnościami ortograficznymi. Dyktanda są czasami absurdalne, ale w tym cały ich urok. Książkę zdobią zdjęcia rękopisów Michała Zycha.  
Wielką radochę miałam, gdy odkryłam, że w zbiorze znajdują się również teksty o treściach marynistycznych. 



Nie jestem egoistką i dlatego chętnie się nimi z Wami podzielę. Dzisiaj trzy takie teksty:

1. Gdy kapitan udusił się kluskami, okręt wpadł na rafę koralową i utonął. Robinson Kruzoe, jedyny ocalały pasażer, dopłynął żabką do brzegu, na którym dostrzegł szczupłą kozę. Zbliżywszy się do kozy, rzekł: "Witam waszmość Panią, zdaje się, że jesteśmy na wyspie bezludnej."  Uniósłszy kaprawe źrenice i beknąwszy, koza kłusem oddaliła się w kierunku skalnych rumowisk. "Jakaś małomówna" - pomyślał Robinson. Prąd morski wyrzucał tymczasem na plażę kuferki marynarzy. Przepatrzywszy ten dobytek, Robinson znalazł zatłuszczoną talię kart, worek dukatów, róg z prochem, muszkiet, dwa kandelabry, sztuczną szczękę bosmana, prymkę tytoniu, dratwę, Biblię jako też przygarść selerów. Tymczasem powiała świeża morska bryza. Trup kapitana, majestatycznie opuchły, krążył u brzegu, wywalając na Robinsona szczarniały jęzor. Rekiny, spróbowawszy go, wypluły niestrawne kąski i odpłynęły podrzucane czkawką.

2. Żeglarstwem interesuję się od dziecka. Bierze się to stąd, że gdy miałem dwa lata, zabrała mnie powódź w kołysce. Cierpiałem głód, lecz żaby dzieliły się ze mną każdą padliną, a gdy wróciłem do domu, wymyśliłem naukę o pływaniu w cebrze. Stąd pochodzi cybernetyka. Jako masztu używałem tyczki, a jako żagla prześcieradła. Następnie przesiadłem się z cebra na szafę, którą przerobiłem w szalupę. Pływam zwykle z miechem kowalskim, który przeciwdziała ciszy morskiej. Na wodzie żywię się zwykle tym co ukradnę w przybrzeżnych miasteczkach nocą. Żab nie jem ze względu na sentyment, jaki dla nich żywię. Od czasu do czasu dostaję jakiś wyrok i muszę wtedy porzucić żeglugę. Wróciwszy z kryminału na pokład, odcumowuję i wypływam w siną dal.



3. Dziś stojąc na dziobie, zobaczyłem zwierzę kształtu mrówkojada, które wysunęło długi język i usiłowało polizać nim kawałek drzewa. Poszedłem więc na rufę, ale tam znów roiło się od ostryg. Te ślimaki połykane są żywcem i zdychają oddarte od skorup w ciemnej jamie żołądka. Nikt nie może być od nich bardziej pożarty żywcem i niczego się tak nie boją jak cytryny. Kapitanowi oczy wyszły na wierzch, spurpurowiał, nagle poderwał się, przeleciał w powietrzu parę kroków i opadł.


No i jak? Podobało się? Kolejna porcja morskiej ortografii autorstwa Stanisława Lema już niebawem.

Pani Dorocie Ch., mamie Ali, bardzo dziękuję za miły podarunek :)







4 komentarze:

  1. No, no, bardzo ciekawe :). I dziękuję za teksty tych dyktand. Coś czuję, że się przydadzą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się przydadzą. Wkrótce kolejna porcja :) Zapraszam.

      Usuń